Nie warto się spóźniać! Taką lekcję wyciągnąłem z tegorocznej edycji BMK. No to morał już mamy, teraz czas snuć opowieść…
Dobre przygotowanie kluczem do sukcesu
Oczekuj nieoczekiwanego – gdzieś to słyszałem. Coś w stylu bądź gotowy na wszystko, a życie i tak cię zaskoczy. Można też w drugą stronę, olać temat i zobaczyć co będzie. Czasem udaje się i z takim podejściem… Ja planuję – tak dobrze, że kreuję nieoczekiwane i spóźniam się na start. Karabiny już są wydane, a punktualni koledzy już dawno pluskają się w Bałtyku, korzystając z pięknych okoliczności przyrody. A ja stoję jak ten kołek i czekam, może jednak nie będzie srogiej kary i pozwolą wystartować. Pozwolili. W nagrodę kąpiel w zatoce była krótsza – tylko na tyle żeby szanse były równe, a plecak nie ważył już tyle, co na sucho.

Założenie w tym momencie było proste. Startuje ostatni, po drodze wyprzedzam tyle osób ile się da, łamię magiczną barierę czterech i pół godziny i na metę wpadam sekundę przed końcem czasu. Marzenia…

Na początku trasa była bardzo zbliżona do zeszłorocznej. Odcinek plażowy, kilka potykaczy, rzeka. Gdy startujesz ostatni musisz trochę odstać przed zasiekami, równoważnią, później trochę pokrzyczeć LEWA i DZIĘKUJĘ na ścieżce, zaklinować się przy linie na plaży (i legalnie wziąć kilka głębszych wdechów przed wspinaczką). No i już wiem, że zrealizować upragniony cel nie będzie łatwo. Z moim bieganiem wszystko musi ułożyć się idealnie, żeby złamać limit. Wróciłem silniejszy, ciężar tak nie przeszkadza, ale biegam dalej okazjonalnie.
(Nie) lubię zapier*ać

Teraz pora na rzut oka na mapkę powyżej. Odcinek o wymownej nazwie na z. I taka prawda. Jak ktoś chce wykręcić dobry czas na BMK, musi zasuwać wszędzie tam, gdzie zasuwać się da. Tutaj jest trochę asfaltu, trochę łatwiejszego terenu w lesie. Da się, naprawdę. Tutaj myślałem, że idzie dobrze. Poznałem nawet kilkakrotnie tego samego kolegę (a właściwie ja go raz, a kolega mnie kilka – za każdym razem pytał o mój czas z poprzedniego BMK i za każdym razem zawieraliśmy znajomość na nowo). Z tego miejsca przesyłam pozdrowienia. Fajne to było – jeśli czytasz, odezwij się. Dzięki za pomoc w utrzymaniu tempa na tym odcinku.
No i kanał…
Wchodząc do kanałów czułem się dziwniej niż przed rokiem. Wtedy byłem nieświadomy, tym razem wiedziałem czego się spodziewać no i napiszę to wprost – niepokój był. Tym razem zabrałem nakolanniki co uratowało mi kolana na dalszą część biegu. Niestety pozycja startowa dała o sobie znać i znowu kilka minut uciekło w zatorach. Znowu legalnie można było wziąć kilka chwil oddechu. No i ludzie jakby bardziej ludzcy robią się w tym miejscu. Ciekawe rozmowy o życiu, miłości i filozofii. Zdecydowanie lepiej niż na deptaku w Sopocie.

Nadzieja umiera ostatnia
Po wyjściu z kanałów wiedziałem już, że zmieszczenie się w limicie będzie bardzo trudne, ale wydawało się wciąż wykonalne. Zostało mi prawie dwie godziny. Niestety tutaj wychodzi jaka ze mnie łajza biegowa i o co chodzi w motto BMK – run for something or walk for nothing. U mnie to był już bardziej chód przeplatany truchtem. Teren nie pomagał. Przed linami na black river sprawdzam czas i jest 4:06. Jeszcze 24 minuty, a już Kolibki. Ruszam ogniem przez liny i bez zatrzymywania się na ścianę (omijam kolejkę, ale była luka na ścianie, sorry 😘). Noga ujechała i skończyło się rumakowanie. Siły jednak jak u konia (szkoda że nie biegam jak koń), więc trzymam się środkowej belki, blokuję nogę, ktoś chyba lekko podparł z tylu (dziękuję) i już wciągam się na rampę. Wciągam wiszących i lecę dalej. Wciąż się łudzę, bo mam 20 minut.

Czyż nie dobija się koni?
Podobno to specjalność BMK, że jeśli myślisz, że widziałeś już wszystko, to nic nie widziałeś. Po wysokiej górce jest kolejna wyższa, po „dużo błota” jest „więcej błota”. Po „wysokiej siatce” jest „jeszcze wyższa”. Wszystko nagromadzone na jakichś dwóch kilometrach. Złudzenie o pokonaniu limitu prysło gdzieś między jakimś rowem a kontenerem. W sumie nawet nie wiem. Pozostało ukończyć z twarzą, cieszyć się trasą, pomagać napotkanym współtowarzyszom i korzystać z pomocy. Na tym etapie czułem już zmęczenie i doceniałem chęć współpracy i każde kilka słów wymienione na trasie. No i chyba każdy zapamiętał żołnierza tłumaczącego prawo Archimedesa przy niecce z wodą, która była zasłonięta kratą. „Ty się kładź, a fizyka zrobi swoje. To jest nauka Panowie!”. Od razu widać, że Pan Żołnierz to jednak fachowiec 😂. Na koniec zjazd ze zjeżdżalni Black River. Cytat z BMK – jedyny taki bieg, który puszcza kaczki człowiekiem. Tekst roku. Co czuję, niedosyt – wychodzę z wody i wbiegam na metę, już po nic, już po limicie, ale biegnę te parę metrów żeby jeszcze urwać kilka sekund. Fajnie było. Wracam za rok!

Na końcu zawsze jest cisza
Podobno tegoroczna edycja BMK była trudniejsza od zeszłorocznej. Bo błoto, bo górki, bo inaczej rozłożone przeszkody. W tym świetle czas zbliżony do zeszłorocznego wydaje się sukcesem. Ja jednak wiem, co chciałem osiągnąć. Run for something or walk for nothing. U mnie zabrakło tego pierwszego i wyszło to drugie. Start w ostaniej fali nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Ludzie, którzy startowali ze mną ramię w ramię byli później w czołówce, zatem można było. Siła potrzebna do BMK już jest. Teraz trzeba robić wytrzymałość biegową i zrealizować cel za rok. I fajnie. Bo wciąż mam motywację, by robić swoje.
BMK to nie tylko dorośli

BMK to nie tylko biegi dla dorosłych. To również biegi dla dzieci z fajną rodzinną atmosferą. Też mam swojego małego komandosa w domu. Jestem z niej bardzo dumny! Znów całą trasę pokonała sama. Ostatnie kilka metrów bez buta. Na szczęście nie tego, w który wpięty był chip. No cóź – muszę zadbać o lepszy sprzęt dla młodego pokolenia.

Ja chciałbym pozdrowić kolegę który wyprzedził mnie na ok 17km, a którego już na terenie Adventure Parku wyciągałem z błota bo go zassało po kolana i kilka minut tam siedział 🙂
biegałem kilka razy
przestałem po rozmowie z organizatorami
-mogę pokazać gdzie ludzie oszukują , zrobcie coś z tym
– biegniesz dla siebie a jeśli to pokażesz zaszkodzisz biegowi”
Jeśli naprawdę chcesz powalczyć o czołówkę to nie ten bieg….
Nie jestem od organizatora wiec tutaj się nie wypowiem. Ja chce uczciwie złamać 4:30 a bieg skutecznie motywuje mnie do treningu
Chyba o mnie jest tu mowa, na 7 km mamy identyczny czas. “Poznawaliśmy” się tyle razy, jest okazja, by poznać się bliżej. W październiku planuję start w Ultrakotlinie. W tym roku będzie nowy dystans … 180km! Biegania dużo nie będzie, bo limit czasu wynosi 44 godziny, ale trzeba być niezłym “komandosem”, żeby dotrzeć na metę, więc to idealne wyzwanie dla takich jak my, zapraszam ;)) Pozytywne nastawienie, miła atmosfera i jakoś nam te 44 godziny zlecą ;)) Kontakt do mnie już masz :))
Odezwę się. Nie w sprawie biegu o którym piszesz bo dla mnie za duży hardcore. Inne cele trochę teraz mam, ale coś pewnie się trafi