
BMK to hasło, które w mojej głowie przez ostatnie 3 lata urosło do rangi czegoś legendarnego. Giganta z legendy, z którym nieliczni mogą się mierzyć. Czasem spotykałem ludzi z tajemniczymi czarnymi naszywkami na plecakach. Czasem ktoś coś wspominał o jakichś kanałach, inny ekstremalnych przeszkodach, każdy mówił że to jest cholernie ciężkie. Bieg ma 11 lat tradycji, ja usłyszałem o nim pierwszy raz gdy namawiałem kolegę do udziału w biegu Formoza Challange – „to może byś Bieg Morskiego Komandosa zrobił – tam jest ogień, robiliśmy sprint (jedna z kategorii nie mundurowych – przyp. autora 😊 ) i nie ma lekko…”. To było te 3 lata temu, gdy tak naprawdę dopiero zaczynałem przygodę z biegami przeszkodowymi. Wtedy wszystko było wyzwaniem, nawet bieg osiedlowy na 5 km. Wyobraźnia zapłonęła, zrobię to, ale nie będę się rozdrabniał – będzie Hard! (o kategoriach jeszcze później).
Droga długa jest...
Pierwsze podejście miało być rok temu – długie przygotowania, forma życia i chyba przesadziłem, bo trzeba było przymusowo spauzować na dwa miesiące. Duma ucierpiała, złość na sytuację była ogromna. Później jednak trzeba było się wziąć znowu do roboty – 12 miesięcy to w końcu nie tak wiele. Trzeba robić swoje – i zacząłem to robić. Powoli, systematycznie. Miałem dobre miejsce i dobrych ludzi wokół siebie. Na wiosnę znowu wszystko się spier….o, rok 2020 zaskoczył wszystkich. Na szczęście mam w domu zamontowany drążek do podciągania – progres przez 3 miesiące lockdownu i zamkniętych siłowni był w tym temacie niesamowity

Ostatnia prosta i upadek
W czerwcu wydawało się, że będę nie do zatrzymania. Tym bardziej, że mogłem liczyć na profesjonalną pomoc Michała z Crossfit Południe, który umiejętnie programował coraz to ciekawsze treningi specjalnie dla mnie – uzupełniałem nimistandardową ramówkę (M: a idź tam i zrób se 500 burpees, T: ale tak serio? M: to ty chcesz biegać długie dystanse 😊. No i zrobiłem). Szło mi naprawdę dobrze, aż tu nagle kontuzja ręki… Najgorzej, że w okolicznościach kompletnie nie związanych z treningiem. Chociaż w sumie nie ma to znaczenia – kontuzja to kontuzja.

Padłeś? Powstań!
Tutaj znowu olbrzymia pomoc Michała pozwoliła mi wybrnąć z sytuacji. Interwały na assault airbike, sprinty (czasem w nocy w lesie, bo kiedy indziej nie było czasu), miliony wskoków na boxa, setki wykroków, czy ćwiczeń górnej części ciała bez obciążania uszkodzonej części. W połowie sierpnia okazało się, że od września miejsce gdzie trenuję jest zamykane – z jakich powodów, możecie sobie dopowiedzieć… 2020 – pier…ol się! Uznałem, że chociaż tego startu nie mogę spieprzyć. Z pomocą przyszła fizjoterapia. Czułem się jak Van Damme w krwawym sporcie – igły (akupunktura) czy inne sposoby zadawania bólu zostały na mnie przetestowane. Pomogło na tyle, że 29.08.2020 staję na starcie na plaży w Kolibkach. Ręka wciąż przeszkadza, ale jestem w stanie utrzymać się na drążku i podciągnąć się kilka razy bez bólu, więc ryzykuję. Fizjoprogress Katowice – dziękuję!

Desantu nadszedł czas
Sceny jak z filmów wojennych o lądowaniu w Normandii lub o szkoleniu wojsk specjalnych. Karabiny wbite w piasek, umundurowani ludzie rozsiani po całej plaży, słońce nisko unosi się nad taflą wody. W powietrzu czuć zapach adrenaliny, a może to jeszcze coś innego, za chwilę zamieni się to w zapach dymu z petard i rac. Kontrola wyposażenia i balastu, wszystko musi być zgodne z regulaminem. Startujemy w falach po 50 osób, ja w drugiej. Każda fala przed startem układa się w wodach Zatoki Gdańskiej i uczestnicy mogą sobie porozmyślać co oni tu k…a robią. Żart, myślę że każdy wie co tu robi i przypadkowych ludzi tutaj nie ma. Takie też odniosłem wrażenie później na trasie.
Ruszyła maszyna, już nic nie zatrzyma
Wreszcie start – biegniemy, trochę huku z petard i nic się nie dzieje, plaża i zgraja umundurowanych ludzi sobie biegnie. W miarę równo, nikt nie zrywa tempa. Trzymam się blisko czołówki fali i obserwuję co się dzieje. Później jakieś niskie ścianki, rowy na plaży, jakiś drut kolczasty. W sumie nic się nie dzieje, kurde rozczarowanie jakieś… to jest ten słynny Bieg Morskiego Komandosa, gdzie się umiera od pierwszej sekundy? Od razu wyłączam takie myślenie – to pierwszy kilometr z 23 planowanych 😊. Nie ma co kozaczyć, tylko robić swoje i oddychać, bo oto okazuje się, że bieganie po plaży jednak podnosi puls (kto zna bieg Herosa na Pustyni Błędowskiej wie o co chodzi 😉). Ręka przetestowana na pierwszych przes zkodach (małpi gaj) – morale rośnie.

Zwiedzamy okolicę
Najpierw plaża, później rzeka – początek brzegiem, powrót korytem. Organizatorzy zadbali, żeby nikt bezkarnie nie skrócił trasy, ustawiając na samym końcu punkt kontrolny. Brawo za to, bo na innych biegach niejednokrotnie byłem świadkiem jak ktoś przechodził przez taśmy w takim przypadku i skracał drogę. Takie zachowanie nie jest fair i świetnie, że jest eliminowane systemowo. Później znowu plaża i ….. góry! Tj. klify 😊 Góra i dół, góra i dół – nazbierało się ponad 1000 metrów w górę. Nieźle jak na bieg nad morzem!
Koszmar z piekła rodem
Pomyślałem: fajny ten bieg morskiego komandosa, taki nie za ciężki i nie za lekki. Przede mną jednak największa niewiadoma. Wpadamy na ogrodzony teren, doganiam kilku chłopaków, którzy nagle przestają biec i mówią – teraz luzik, złapać oddech, zaraz kanały… Stają, wyciągają nakolanniki, ubierają się. Ja nie mam. Mam wodę i latarkę, więc kilka łyków i latarka na głowę.
Kanały
Ta część biegu obrosła już legendą, każda relacja wspomina o kanałach, ale nikt nie pisze jak jest naprawdę. I chyba nikt nie będzie w stanie tego opisać, bo każdy będzie miał inne wrażenia. Pierwszy kanał – przestronny, można iść niedźwiedziem nawet i oszczędzać kolana. Szybko się kończy. Później kolejny. Czy to już koniec? Zabawa zaczyna się w połowie któregoś tunelu z kolei. Okazuje się, że trzeba przecisnąć się przez rurę, w której ledwo jestem w stanie wyprostować się na łokciach (właściwie nie jestem w stanie). Latarka już dawno jest zasłonięta jakimś syfem, a nikt przede mną nie ma światła chemicznego. Później, już po wszystkimna pytanie mojej siostry – „to w tych kanałach była woda?” (swoją drogą dobre pytanie… :P) odpowiedziałem zgodnie z prawdą – „Nie wiem co było w kanałach bo nic nie widziałem”. Może to i lepiej 😊 To, że ktoś jest przede mną wiem tylko dlatego, że czasem dostanę butem w karabin lub plecak, który pcham przed sobą. Ręka daje o sobie znać… po jakimś czasie widać światło – nadzieja w mroku. Zapomnij – to tylko studzienka kanalizacyjna, tędy się nie wychodzi. I tak dalej, do przodu. Nie można się rozmyślić, znowu nie widać nic. Pełzać trzeba, bo za mną już słychać następnych. Kolana zdychają od betonu i nie wiadomo czego jeszcze (bo nie widać). W końcu wyjście do jakiegoś bajora chwila oddech i … kolejny kanał??? Co to ma być – no dobra wchodzimy, a wtedy…. a sami sobie sprawdźcie za rok! Nie będę odkrywał wszystkich kart.
Druga pętla
Owszem była, a droga prowadziła w kierunku kanałów, zawsze można zrezygnować i odpocząć przy ognisku na rozstaju dróg na kanały – pozdrowienia dla ludzi z punktu kontrolnego 😊. Zrobiliście klimat na tych leżaczkach! Trochę mi brakowało takich ciętych komentarzy na innych punktach kontrolnych. Tak sobie wyobrażałem te zawody, że będzie więcej osób żartować w ten charakterystyczny „wojskowy” sposób.
W czarnym d....
Do tej pory szło dobrze, później jednak pojawiły się wilcze doły, wydostanie z których zabrało mi tyle energii, że później coraz rzadziej myślałem o podbieganiu, a więcej o łapaniu oddechu. Ciekawe uczucie zapaść się w gęstym błocie prawie po uda. Chyba tak się właśnie umiera w ruchomych piaskach. Powoli i nieodwołalnie – mi z pomocą przyszła ostatnia niewyrwana darń trawy, a później dogoniła mnie grupka, z którą przeprawiliśmy się razem na drugą stronę. I znowu szacun dla zawodników BMK – nikt nie obchodził bokiem, nie naciągał taśm – kazali iść dołem, to szliśmy dołem.
Tor przeszkód
Na koniec wisienka na torcie, ostatni tor przeszkód na torze w kolibkach Adventure Park. Moim zdaniem świetnie dobranych, możliwych do pokonania na każdym zmęczeniu (choćby z pomocą) , głównie ściany, kręgi (do nawijania przewodów elektrycznych), kontenery, woda, siatki. Wszystko większe i wyższe niż na standardowych biegach (no, ściany podobne, ale tam nie ma się karabinu i plecaka plus mokrego umundurowania). Przeszkody bardziej psychologiczne niż trudne technicznie. Tutaj jednak już czuć atmosferę mety, więc nogi same niosą. Nawet ręka nie boli. Rodzina kibicuje. Zjazd z Black River (ekspresowa zjeżdżalnia!) do wody i moja dezorientacja, niczym u Travolty ze słynnego mema – gdzie dalej? A dalej już tylko meta, coin na pamiątkę i otrzymanie legitymacji zawodnika BMK! Cieszy jak diabli!

Do powtórki
Na mecie okazało się, że przybiegłem 36 minut po limicie czasu, wynoszącego 4 godziny 30 minut.
Czas całkiem niezły, bo daje mi to pierwszą połowę stawki zawodników. Pozostaje jednak niedosyt. Do poprawy – bieganie z obciążeniem oraz ręka (oby następny start bez kontuzji). A sprzętowo – nakolanniki do kanałów, camelback, żeby głupio nie stawać i nie szarpać się z zaciętym zamkiem plecaka przy dostępie do wody, sposób wiązania sznurówek – tutaj też da się urwać chyba z 10 minut jak zsumuję czas wszystkich postojów w tym celu.
Jest więc motywacja i cel do realizacji. Tyle w relacji.

Garść informacji
Bieg Morskiego Komandosa odbywa się już 11 lat.
Najciekawsze wg mnie kategorie to Hard Historyczny, gdzie zawodnicy startują w umundurowaniu polowym, metalowych hełmach, atrapą karabinu i obciążeniem – pokonują trasę około 23 kilometrów. Ciekawostką jest start o 4:45. Coś Wam to przypomina?
Hard – podobnie jak hard historyczny, tylko bez metalowych hełmów (nakrycie głowy jest jednak obowiązkowe – ze względów bezpieczeństwa).
Hard X – kategoria, na którą trzeba sobie zasłużyć. Mi się nie udało, więc w przyszłym roku znowu Hard. Będę jednak robił swoje 😊 wiecie co to oznacza.
Kolejne kategorie to już kategorie sportowe a nie bojowe (jak przeczytałem na stronie organizatora). Czyli strój sportowy dozwolony, krótszy dystans, obciążenie chyba tylko na Sprint Team. Nie będę się rozpisywał. Wszystko znajdziecie na www.biegkomandosa.pl
O BMK dla dzieci, czyli Biegu Małego Komandosa – napiszę w osobnym artykule. Temat na tyle ciekawy, że zasługuje na swój własny wpis. Przetestowane przez 4-letnią Polę.
Myślę, że podzielę się też trochę informacjami technicznymi na temat wyposażenia, które wybrałem i jak się sprawdziło. Nie wszystko jednak na raz – ten artykuł i tak jest długi.
Dziękuję, jeśli pozostaliście do końca – mam nadzieję, że udało mi się choć trochę przekazać Wam ducha tej przygody!
Organizatorom dziękuję za możliwość jej przeżycia.
