
Prolog
– Zapisałem nas na trasę zaawansowaną
– Ok
Akt 1
– Ale wiesz o co tu chodzi?
– Tak, tak, wiem
– To weź przeczytaj, i jeszcze raz potwierdź, że wiesz o co to chodzi
– Yyyy, no tak, przecież wiem
W końcu zapisałem się na trasę zaawansowaną, mam doświadczenie, przecież czytam już mapę, wiem co to kompas, nawet deklinację nastawiłem w mojej Silvie. Co może pójść nie tak?
– Ok – mówi sympatyczny Pan w biurze zawodów
Akt 2
– Paweł, ale wiesz o co tu chodzi?
– No, tak, wiem, chodziłem już na mapach przekształconych
– Ale wiesz o co w tych tutaj chodzi?
– Ale przecież dostaniemy jeszcze jakąś mapę na starcie?
– No dostaniemy
– No to jak dostaniemy to ogarniemy
– No to ogarniemy…
Akt 3
– Ale ten start to miał być w tej altance piętnaście metrów od parkingu na którym się rejestrowaliśmy
– Nie, nie, na pewno nie
– Ale tam przecież jest meta na tej zaporze, a nie start, i co tu robią Ci wszyscy ludzie, no i przecież minęliśmy ten punkt kontrolny, przecież on powinien być po starcie, a nie przed nim.
– Nie wiem, może trzeba się wrócić, żeby znaleźć punkty
– Chodź wróćmy do tej altanki bo i tak już jesteśmy spóźnieni
Epilog
– O, to wy w końcu! Proszę oto mapa na trasę TZ (zaawansowaną). Już jesteście 20 minut po czasie

Wstęp
Właściwie powyższy dramat w trzech aktach, mógł zakończyć naszą przygodę ze “Spacerkiem po Beskidach”. Spodziewaliśmy się mapy, dostaliśmy jakiś rebus. Nie chcieliśmy się poddać, zaczęliśmy myśleć i kombinować. Możliwe, że może udałoby się trafić punkt albo dwa, na szczęście jednak Organizator widząc naszą konsternację postanowił wymienić nam “mapę” etapu pierwszego na podstawową (dla początkujących). Tutaj już byliśmy w stanie się połapać i zacząć całkiem fajną przygodę.

Spacerkiem po Beskidach
Zawody o wdzięcznej nazwie “Spacerkiem po Beskidach” zorganizowane zostały przez http://krokus.miliardowice.pl/ . Na stronie organizatora można znaleźć informację, że jest to reaktywacja kultowej imprezy z lat 80-tych XX wieku. Impreza była podzielona na 3 etapy, z czego każdy miał trochę inną specyfikę nawigowania.
Etap 1 - Pierwszy śnieg

Etap 1 stanowił rundę Pucharu Województwa Śląskiego w Marszach na Orientację. Tak, to te Salamandry powyżej w wersji zaawansowanej. Wersja dla początkujących nie wliczała się do tej klasyfikacji. Dla mnie jednak była wystarczająco wymagająca w nawigacji. Trasa prowadziła od parkingu na ulicy Tartacznej w Bielsku Białej do zapory w Wapienicy. Już tutaj okazało się, że organizatorzy mają poczucie humoru i umieścili na trasie punkty fałszywe, tj. identycznie oznakowane jak te, które mieliśmy znaleźć, ale z innym kodem kontrolnym. Zaznaczenie takiego punktu, równało się z błędem i były za to punkty karne. Tutaj chwilkę zajęło nam połapanie się, o co chodzi w Salamandrach. Druga część etapu pierwszego to było podejście na Błatnią niebieskim szlakiem, gdzie od Przykrej, trzeba było trochę zboczyć i poszukać punktów wskazanych na kolejnej mapce. Ostatecznie okazało się, że popełniliśmy kilka błędów (daliśmy się nabrać na dwa fałszywe punkty), ale w ogólnym rozrachunku, wydawało się, że odzyskaliśmy kontrolę nad tym, co się dzieje.
Etap 2 - Z Błatniej na Szyndzielnię przez Szczyrk

Tutaj trzeba trochę napisać o specyfice “Spacerku”. Nie był to typowy marsz na orientację, gdzie od początku do końca trasę planuje się z mapą. Odcinki na orientację, przeplatane były odcinkami marszu po znaczonych szlakach. Tym razem część na orientację była dla nas zrozumiała, bo przypominała to co znaliśmy z dotychczasowych doświadczeń. Punkty były normalnie zaznaczone na mapie. No prawie normalnie, bo część to były kwadraciki z naniesioną topografią, które trzeba było wpasować w mapę na podstawie obserwacji w terenie. Wtedy dopiero można było odczytać położenie punktu. W świetle dnia dało się to zrobić.
Etap 3 - spadające kamienie

Schronisko na Szyndzielni wieczorową porą, już po godzinach pracy kolejki gondolowej ma duży urok. Jest tam wreszcie dużo mniej gwarnie, wręcz pusto. Na jadalni było kilka osób. Ucięliśmy sobie krótką pogawędkę z Organizatorami. Rozmawialiśmy o historii “Spacerku”, o poziomie trudności, o ilości uczestników. Dwie sprawy, które mnie zaskoczyły, to to, że taka długa przerwa była od ostatniego “Spacerku” do jego reaktywacji. Druga, to frekwencja na poziomie około dwudziestu osób. Z drugiej strony widać było, że wydarzenie nie było specjalnie promowane i że w dużej mierze było organizowane dla znajomych, ich znajomych i ludzi związanych z turystyką górską, Beskidami i marszami na orientację. Nie były to typowe zawody biegowe, kto szybciej, tutaj trzeba było główkować. My o zawodach dowiedzieliśmy się przypadkiem, gdzieś pocztą pantoflową. Znajomy, znajomego powiedział, że znajomi biorą w czymś takim udział, przez co dotarło to do kolejnego znajomego. Mi się podobało. Nawet poczułem się pewnie, bo drugi etap poszedł świetnie i już czekałem na kolejne wyzwanie. Liczyłem, że podtrzymamy dobrą passę. No i dostaliśmy kolejną mapę.

Mapę, która z mapą miała nie wiele wspólnego. Znowu dostaliśmy wycinki terenu, które umieszczone są wzdłuż trasy. Punkt A miał być przy skrzyżowaniu szlaku czerwonego z żółtym, albo coś źle zrozumieliśmy. W każdym razie punkt, w którym zaczęliśmy mierzyć odległość najprawdopodobniej nie był właściwy. Jak znaleźliśmy pierwszy punkt, nie wiedzieliśmy czy to kamień A, B czy C, a że teren był przesunięty, i że było ciemno to zaznaczyliśmy coś, co nam się wydawało.

W międzyczasie zmieniałem jeszcze baterie w latarce po ciemku, bo Paweł poszedł gdzieś dalej w ferworze walki. Za chwilę odnaleźliśmy się i postanowiliśmy że pogramy w totolotka. Limit czasu był 100 minut, więc nie było czasu na wracanie i kombinowanie. W okolicach punktów G i H chyba załapaliśmy w co gramy, rozwidlenie dróg ułatwiło orientację, ale mimo to, nasze działania były dość mgliste. Ostatecznie dotarliśmy do mety. Chcieliśmy uciekać, ale sędzia na punkcie kontrolnym stwierdził, że sprawdzi nam wynik na miejscu. Dalej chcieliśmy uciekać, bo trochę wstyd, ale zostaliśmy, bo jednak trochę śmiesznie. Sędzia się poddał i stwierdził, że “Ojciec se to sam będzie sprawdzać, jak taki etap zaprojektował”. Nie byliśmy pierwszymi, którzy ujechali na kamieniach i pewnie nie ostatnimi. “Ojciec” na koniec posprawdzał i potwierdził, że klęska była spektakularna. Po drugim etapie zajmowaliśmy pierwsze miejsce. Po etapie nocnym już trzecie (na cztery ekipy początkujące). Co się jednak pośmialiśmy po trasie, to nasze.
Podsumowanie
“Spacerkiem po Beskidach” to dość niszowa impreza organizowana przez pasjonatów dla pasjonatów. Świadczy też o tym jej cena, w ramach której otrzymaliśmy również herbatę (lub piwo) w schronisku, przekąski, czy napój na drogę. Gdyby to wszystko policzyć, okazałoby się, że starczyło pewnie jeszcze tylko na wydrukowanie map. Widać również, że impreza sięga korzeniami lat 80-tych, gdy od ludzi wymagało się myślenia, a także porażka w grze była dopuszczalna, nie wszyscy musieli wtedy ukończyć i nie wszyscy musieli zaliczyć wszystkie zadania. Teraz było podobnie. Jednocześnie organizatorzy byli bardzo mili i chętnie odpowiadali na pytania. Dzięki wariantowi dla początkujących rajd stał się dużo bardziej przystępny, ale wciąż wymagający. Wciąż mieliśmy do przejścia około 30km i pokonaliśmy około 1700m przewyższeń. Wciąż, żeby odnaleźć i zaznaczyć punkty, trzeba było wykazać się umiejętnością czytania map, nawigacji, spostrzegawczością. Nie sprostaliśmy wszystkim zadaniom i wciąż, mamy wiele do nauczenia, raz w temacie nawigacji, ale również w temacie czytania takich przekształconych map. To świetne ćwiczenie dla mózgu. Szare komórki muszą pracować, na szczęście zostały dobrze dotlenione górskim powietrzem. Wciąż zastanawiam się, jak to możliwe, że ludzie radzili sobie z mapami dla zaawansowanych. Też tak chcę! 🙂
