Wpuszczeni w kanał(y) – czyli XIII Bieg Morskiego Komandosa

Gdzień na trasie

Niezwykłe jest to, co jest nie zwykłe

– Nie dostanę urlopu na piątek – powiedziała M.

– Ale jak to nie dostaniesz? Przecież ten weekend mamy zarezerwowany już od zeszłego roku? – powiedział zdezorientowany T.

– No nie dostanę – powiedziała smutna M.

– Dobra, to jadę sam a Wy dojedziecie w sobotę – podjął decyzję T.

– Jeszcze się zdziwisz jak będę czekać do soboty – stwierdziła wyzywająco M. – Gdy dzieją się fajne rzeczy, ja tam muszę być z Tobą.

Brawo Two Zero

Podróż do Gdyni minęła pod znakiem historii ze świata Wojsk Specjalnych. Całkowicie przypadkiem (tak, naprawdę :)), dzień wcześniej wpadła mi w ręce książka Andyego McNab, oparta na prawdziwych przeżyciach autora, opisująca odwrót grupy komandosów SAS po nieudanej misji sabotażowej, głęboko na terenie Iraku, podczas wojny o Kuwejt. Gdy zostali wykryci, a komunikacja z bazą zawiodła, członkowie oddziału postanowili wycofać się na piechotę w kierunku oddalonej o 120 km Syrii. Ostatecznie musieli pokonać dużo dłuższy dystans, na wrogim terenie. Całości nie ułatwiała pogoda. Jaki był rezultat tej akcji – nie zdradzę. Kto wie, ten wie, a kto nie wie, możliwe że ta krótka notka zachęci go do lektury. Czytając, powtarzałem sobie, że jeśli braknie sił na Kolibkach, to przypomnę sobię, że mój plecak waży tylko kilka kilogramów, działam tylko kilka godzin, nie marznę, nikt do mnie nie strzela, więc radę zwyczajnie sobie dam. Chłopaki z SAS nie mieli tak komfortowo.

Wyjątkowość

Rozgrzewka

XIII BMK w ogóle było jakieś takie wyjątkowe. Jak nigdy dotąd, nie przygotowywałem się jakoś specjalnie (błąd za który przyszło mi zapłacić…), jak nigdy dotąd na start przyszedłem sam i jak nigdy dotąd się nie spóźniłem. Najbardziej jednak wyjątkowe było to, że po dotarciu na miejsce, tym razem nie musiałem kroczyć sam. Tym razem, wielu z zawodników startujących w tym roku, nie było już dla mnie anonimowymi osobami. Z kilkoma osobami rozmawiałem wcześniej na innych biegach militarnych, kilka innych poznałem przez internet dzięki grupie, która jak sama się określa, zrzesza szanowne grono “uciekinierów z psychiatryka”. Niektórych rozpoznałem po narzepkach grupy. Wisienką na torcie był moment, w którym na plażę weszli Krzysztof z Magdaleną. Po krótkiej rozmowie, wręczyli mi mojego własnego rzepa identyfikującego mnie jako członka grupy Sfora BMK. Poczułem, się w tej chwili wyjątkowo – w końcu to BMK ostatecznie spowodowało moją fascynację tematyką biegów mundurowych, a bycie częścią jego sfory, grupy pasjonatów, to świetne uczucie. Wyjątkowe, było też to, że w tym roku po raz pierwszy przepustowość kanałów pod CH Klif była ok i nikt przede mną nie utknął w tunelu

Naprzód, naprzód, naprzód...

Zanim padły słowa powyżej odbyła się tradycyjna rozgrzewka, pełna tradycyjnego “słodkiego pierdolenia”. My sobie leżeliśmy w morzu, delektując się szumem fal, których w sumie to prawie nie było i słuchaliśmy odprawy o tym ile to niebezpieczeństw, bakterii, syfu, sinic, możliwych utonięć, zasłabnięć itp. czeka na nas na trasie. Ludzie leżą, słuchają i się śmieją, a to tylko może tiki nerwowe? Po zawodnikach BMK nigdy nie wiadomo. Później już odpowiednio przygotowaniu ruszyliśmy na start.

Deja Vu

Teraz kilka suchych faktów, dla rzetelności reporterskiej. Trasa biegu była bardzo zbliżona do zeszłorocznej (troszeczkę krótsza) i wg. zegarka liczyła około 22km. Teoretycznie powinno być więc łatwiej, a biorąc pod uwagę moje wyniki z zeszłych lat, magiczny limit powinien zostać złamany. Różnicę zrobiła temperatura (nie wiem ile było dokładnie stopni, ale ciepło), która sprawiła że zabrany ze sobą na trasę zapas wody bardzo szybko się kurczył, oraz moje podejście do treningu w tym roku. Do tegorocznego BMK podszedłem z marszu, bez specjalnych przygotowań, wybiegań. Mało też w tym roku było wycieczek górskich.  Do 14 km jeszcze się jakoś trzymałem. Przełomowy moment nastąpił na przeszkodzie na drugiej pętli, gdzie do pokonania była belka, po której można było się wdrapać i przeskoczyć na drugą stronę, bądź jeśli ktoś jest bardzo odważny spróbować na nią wbiegnąć. Na pierwszej pętli, belka jeszcze nie była ubłocona, więc przeskoczyłem bez problemu, na drugiej siłowałem się z nią dobrych parę chwil bez skutku. Na szczęście, nadeszli koledzy ze Sfory i dosłownie mnie tam wepchnęli. Później już nie było takich wpadek, ale moje tempo też mocno siadło. Ostatecznie, ukończyłem w czasie poniżej 6 godzin, prawie godzinę gorzej niż 2 poprzednie edycje. Właściwie, przez moment miałem nawet ochotę zrezygnować, ale jak dotarło do mnie, z jakim rzepem na ramieniu biegnę, to mi przeszło. Takiej szydery bym nie zniósł :). No i w pewnym momencie usłyszałem jak moja córka krzyczy “Tatuś, tatuś”. M. dotarła jak obiecała. Nie mogło już więc być inaczej, trzeba było dotrwać do mety, choćby na czworaka. Tak to już jest, że BMK obnaży wszystkie Twoje słabości i błędy. Walka trwa. Za rok przecież kolejna edycja.

Celowo nie opisuję dokładnie trasy, jeśli ktoś jest ciekawy odsyłam do relacji z poprzednich edycji dostępnych na blogu.

Link do relacji z edycji 2021

Link do relacji z edycji 2020

Meta

Na mecie medal, piwko i chwila radości. Teraz można zacząć świętować. Chwila, napisałem medal? Tak, w tym roku był kawałek metalu na sznurku. Przez ostatnie dwa lata nagrodą pamiątkową za pokonanie trasy w jednej z bojowych kategorii był coin (niestety przez wielu krytykowany). Osobiście wolałem formę monety, ale medal też będzie wisiał dumnie w eksponowanym miejscu. A Maciek ze Sfory, wykombinował jak do medalu przyczepić odznaki, z ostatnich trzech biegów. Zatem wszystko było przemyślane i na miejscu! Szanowni organizatorzy – fajnie, że to robicie. Nie przestawajcie.

Legitymacja służbowa

Ponieważ jestem wielkim fanem biegu i wszystkiego co z nim związane, oczywiście nie mogłem zapomnieć o legitymacji. To był mój trzeci BMK, zatem odebrałem swoją trzecią odznakę. Tym razem brązową – do srebrnej i złotej którą już mam. Kolekcja jeszcze nie jest pełna i do kompletu została odznaka honorowa – platynowa. Tutaj, niestety mała łyżka dziegciu wpadła do miodu – organizatorzy obiecywali podczas XI edycji, że osoby, które ukończą tą edycję, oraz edycję XII i XIII w jednej z kategorii bojowych (HARD, HARD X, HARD Historyczny, HARD Team) otrzymają platynową odznakę honorową z pominięciem brązowej. W moim przypadku tak się nie stało, mimo spełnienia warunków. Zamieszanie wynikło z tego, że w poprzednim roku nie miałem legitymacji ze sobą, dlatego zabrakło wpisu (mimo odebranej odznaki, co zostało odnotowane w jakimś dzienniku). Dziewczyny w biurze zawodów, nie słuchały co mam do powiedzenia. Wydały brązową odznakę, wbiły pieczątkę w miejscu złotej z zeszłego roku z dzisiejszą datą i po temacie. Taka uroda tego biegu, łatwo zostać zaklasyfikowany jako męczydupix i spławiony. Plus z tej sytuacji jest taki, że posiadam teraz wszystkie odznaki zwykłe, i w chwili zdobycia platynowej będę miał komplet (włącznie z brązową). A co jeszcze daje legitymacja? Wg niektórych – nadzieję w mroku, wg innych – zniżkę na wodę z morza. Jeszcze inni podrywają na nią dziewczyny w barach. Są też tacy, którzy całkiem o niej zapomnieli – wtedy nie daje nic.

Firetest

Wieczór tym razem również był wyjątkowy, bo w towarzystwie Sfory. Dawno nie widziałem tylu pozytywnych ludzi w jednym miejscu. Dziękuję za możliwość rozmowy z Wami, na wiele różnych tematów, od tych całkiem luźnych, do takich które rozwinęły moją wiedzę na tematy związane z naszym hobby, informacje o innych biegach militarnych i nie tylko militarnych, czy ciekawych szkoleniach wojskowych dostępnych na rynku cywilnym. Dobrze wiedzieć, że jeśli potrzebowałbym pary na Grom Challenge, czy jeśli chciałbym sformować Team na przyszłoroczne BMK to mam gdzie szukać.

Sfora BMK 2022
Sfora BMK - 2022

Małe BMK

Tegoroczne BMK było dziecinnie proste

Na drugi dzień, tradycyjnie odbył się Bieg Małego Komandosa. Tam również wystawiłem swoją małą zawodniczkę. Nic nie mogło jej powstrzymać! Jestem dumny! Chociaż dzień wcześniej zastanawiałem się, czy jestem dobrym tatą i czy powinienem dziecko chwalić czy jednak okrzyczeć. Zresztą zobaczcie sami na zdjęciu powyżej. Czego się jednak spodziewać, jeśli dziecko już pół życia startuje w BMK.

Moja medalistka
Uwierzycie, że już pół życia startuję w BMK?

Ostatnich gryzą psy

Nie warto się spóźniać! Taką lekcję wyciągnąłem z tegorocznej edycji BMK. No to morał już mamy, teraz czas snuć opowieść…

Dobre przygotowanie kluczem do sukcesu

Oczekuj nieoczekiwanego – gdzieś to słyszałem. Coś w stylu bądź gotowy na wszystko, a życie i tak cię zaskoczy. Można też w drugą stronę, olać temat i zobaczyć co będzie. Czasem udaje się i z takim podejściem… Ja planuję – tak dobrze, że kreuję nieoczekiwane i spóźniam się na start. Karabiny już są wydane, a punktualni koledzy już dawno pluskają się w Bałtyku, korzystając z pięknych okoliczności przyrody. A ja stoję jak ten kołek i czekam, może jednak nie będzie srogiej kary i pozwolą wystartować. Pozwolili. W nagrodę kąpiel w zatoce była krótsza – tylko na tyle żeby szanse były równe, a plecak nie ważył już tyle, co na sucho.

 

Start…

Założenie w tym momencie było proste. Startuje ostatni, po drodze wyprzedzam tyle osób ile się da, łamię magiczną barierę czterech i pół godziny i na metę wpadam sekundę przed końcem czasu. Marzenia…

Trasa w przybliżeniu

Na początku trasa była bardzo zbliżona do zeszłorocznej. Odcinek plażowy, kilka potykaczy, rzeka. Gdy startujesz ostatni musisz trochę odstać przed zasiekami, równoważnią, później trochę pokrzyczeć LEWA i DZIĘKUJĘ na ścieżce, zaklinować się przy linie na plaży (i legalnie wziąć kilka głębszych wdechów przed wspinaczką). No i już wiem, że zrealizować upragniony cel nie będzie łatwo. Z moim bieganiem wszystko musi ułożyć się idealnie, żeby złamać limit. Wróciłem silniejszy, ciężar tak nie przeszkadza, ale biegam dalej okazjonalnie. 

(Nie) lubię zapier*ać

Hard X - kategoria na którą chciałbym zasłużyć

Teraz pora na rzut oka na mapkę powyżej. Odcinek o wymownej nazwie na z. I taka prawda. Jak ktoś chce wykręcić dobry czas na BMK, musi zasuwać wszędzie tam, gdzie zasuwać się da. Tutaj jest trochę asfaltu, trochę łatwiejszego terenu w lesie. Da się, naprawdę. Tutaj myślałem, że idzie dobrze. Poznałem nawet kilkakrotnie tego samego kolegę (a właściwie ja go raz, a kolega mnie kilka – za każdym razem pytał o mój czas z poprzedniego BMK i za każdym razem zawieraliśmy znajomość na nowo). Z tego miejsca przesyłam pozdrowienia. Fajne to było – jeśli czytasz, odezwij się. Dzięki za pomoc w utrzymaniu tempa na tym odcinku. 

No i kanał…

Wchodząc do kanałów czułem się dziwniej niż przed rokiem. Wtedy byłem nieświadomy, tym razem wiedziałem czego się spodziewać no i napiszę to wprost – niepokój był. Tym razem zabrałem nakolanniki co uratowało mi kolana na dalszą część biegu. Niestety pozycja startowa dała o sobie znać i znowu kilka minut uciekło w zatorach. Znowu legalnie można było wziąć kilka chwil oddechu. No i ludzie jakby bardziej ludzcy robią się w tym miejscu. Ciekawe rozmowy o życiu, miłości i filozofii. Zdecydowanie lepiej niż na deptaku w Sopocie. 

Kiedy będzie tata?

Nadzieja umiera ostatnia

Po wyjściu z kanałów wiedziałem już, że zmieszczenie się w limicie będzie bardzo trudne, ale wydawało się wciąż wykonalne. Zostało mi prawie dwie godziny. Niestety tutaj wychodzi jaka ze mnie łajza biegowa i o co chodzi w motto BMK – run for something or walk for nothing. U mnie to był już bardziej chód przeplatany truchtem. Teren nie pomagał. Przed linami na black river sprawdzam czas i jest 4:06. Jeszcze 24 minuty, a już Kolibki. Ruszam ogniem przez liny i bez zatrzymywania się na ścianę (omijam kolejkę, ale była luka na ścianie, sorry 😘). Noga ujechała i skończyło się rumakowanie. Siły jednak jak u konia (szkoda że nie biegam jak koń), więc trzymam się środkowej belki, blokuję nogę, ktoś chyba lekko podparł z tylu (dziękuję) i już wciągam się na rampę. Wciągam wiszących i lecę dalej. Wciąż się łudzę, bo mam 20 minut. 

Skośna i w środku ja

Czyż nie dobija się koni?

Podobno to specjalność BMK, że jeśli myślisz, że widziałeś już wszystko, to nic nie widziałeś. Po wysokiej górce jest kolejna wyższa, po „dużo błota” jest „więcej błota”. Po „wysokiej siatce” jest „jeszcze wyższa”. Wszystko nagromadzone na jakichś dwóch kilometrach. Złudzenie o pokonaniu limitu prysło gdzieś między jakimś rowem a kontenerem. W sumie nawet nie wiem. Pozostało ukończyć z twarzą, cieszyć się trasą, pomagać napotkanym współtowarzyszom i korzystać z pomocy. Na tym etapie czułem już zmęczenie i doceniałem chęć współpracy i każde kilka słów wymienione na trasie. No i chyba każdy zapamiętał żołnierza tłumaczącego prawo Archimedesa przy niecce z wodą, która była zasłonięta kratą. „Ty się kładź, a fizyka zrobi swoje. To jest nauka Panowie!”.  Od razu widać, że Pan Żołnierz to jednak fachowiec 😂. Na koniec zjazd ze zjeżdżalni Black River. Cytat z BMK – jedyny taki bieg, który puszcza kaczki człowiekiem. Tekst roku. Co czuję, niedosyt – wychodzę z wody i wbiegam na metę, już po nic, już po limicie, ale biegnę te parę metrów żeby jeszcze urwać kilka sekund. Fajnie było. Wracam za rok!

 

Na mecie

Na końcu zawsze jest cisza

Podobno tegoroczna edycja BMK była trudniejsza od zeszłorocznej. Bo błoto, bo górki, bo inaczej rozłożone przeszkody. W tym świetle czas zbliżony do zeszłorocznego wydaje się sukcesem. Ja jednak wiem, co chciałem osiągnąć. Run for something or walk for nothing. U mnie zabrakło tego pierwszego i wyszło to drugie. Start w ostaniej fali nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Ludzie, którzy startowali ze mną ramię w ramię byli później w czołówce, zatem można było. Siła potrzebna do BMK już jest. Teraz trzeba robić wytrzymałość biegową i zrealizować cel za rok. I fajnie. Bo wciąż mam motywację, by robić swoje. 

BMK to nie tylko dorośli

Moja motywacja

BMK to nie tylko biegi dla dorosłych. To również biegi dla dzieci z fajną rodzinną atmosferą. Też mam swojego małego komandosa w domu. Jestem z niej bardzo dumny! Znów całą trasę pokonała sama. Ostatnie kilka metrów bez buta. Na szczęście nie tego, w który wpięty był chip. No cóź – muszę zadbać o lepszy sprzęt dla młodego pokolenia.

Kolekcja 2021

Bieg Morskiego Komandosa – to brzmi dumnie

BMK to hasło, które w mojej głowie przez ostatnie 3 lata urosło do rangi czegoś legendarnego. Giganta z legendy, z którym nieliczni mogą się mierzyć. Czasem spotykałem ludzi z tajemniczymi czarnymi naszywkami na plecakach. Czasem ktoś coś wspominał o jakichś kanałach, inny ekstremalnych przeszkodach, każdy mówił że to jest cholernie ciężkie. Bieg ma 11 lat tradycji, ja usłyszałem o nim pierwszy raz gdy namawiałem kolegę do udziału w biegu Formoza Challange – „to może byś Bieg Morskiego Komandosa zrobił – tam jest ogień, robiliśmy sprint (jedna z kategorii nie mundurowych – przyp. autora 😊 ) i nie ma lekko…”. To było te 3 lata temu, gdy tak naprawdę dopiero zaczynałem przygodę z biegami przeszkodowymi. Wtedy wszystko było wyzwaniem, nawet bieg osiedlowy na 5 km. Wyobraźnia zapłonęła, zrobię to, ale nie będę się rozdrabniał – będzie Hard! (o kategoriach jeszcze później).

Droga długa jest...

Pierwsze podejście miało być rok temu – długie przygotowania, forma życia i chyba przesadziłem, bo trzeba było przymusowo spauzować na dwa miesiące. Duma ucierpiała, złość na sytuację była ogromna. Później jednak trzeba było się wziąć znowu do roboty – 12 miesięcy to w końcu nie tak wiele. Trzeba robić swoje – i zacząłem to robić. Powoli, systematycznie. Miałem dobre miejsce i dobrych ludzi wokół siebie. Na wiosnę znowu wszystko się spier….o, rok 2020 zaskoczył wszystkich. Na szczęście mam w domu zamontowany drążek do podciągania – progres przez 3 miesiące lockdownu i zamkniętych siłowni był w tym temacie niesamowity

Znalezione w piasku

Ostatnia prosta i upadek

W czerwcu wydawało się, że będę nie do zatrzymania. Tym bardziej, że mogłem liczyć na profesjonalną pomoc Michała z Crossfit Południe, który umiejętnie programował coraz to ciekawsze treningi specjalnie dla mnie – uzupełniałem nimistandardową ramówkę (M: a idź tam i zrób se 500 burpees, T: ale tak serio? M: to ty chcesz biegać długie dystanse 😊. No i zrobiłem). Szło mi naprawdę dobrze, aż tu nagle kontuzja ręki… Najgorzej, że w okolicznościach kompletnie nie związanych z treningiem. Chociaż w sumie nie ma to znaczenia – kontuzja to kontuzja.

Bratatatarata i trochę dymu

Padłeś? Powstań!

Tutaj znowu olbrzymia pomoc Michała pozwoliła mi wybrnąć z sytuacji. Interwały na assault airbike, sprinty (czasem w nocy w lesie, bo kiedy indziej nie było czasu), miliony wskoków na boxa, setki wykroków, czy ćwiczeń górnej części ciała bez obciążania uszkodzonej części. W połowie sierpnia okazało się, że od września miejsce gdzie trenuję jest zamykane – z jakich powodów, możecie sobie dopowiedzieć… 2020 – pier…ol się! Uznałem, że chociaż tego startu nie mogę spieprzyć. Z pomocą przyszła fizjoterapia. Czułem się jak Van Damme w krwawym sporcie – igły (akupunktura) czy inne sposoby zadawania bólu zostały na mnie przetestowane. Pomogło na tyle, że 29.08.2020 staję na starcie na plaży w Kolibkach. Ręka wciąż przeszkadza, ale jestem w stanie utrzymać się na drążku i podciągnąć się kilka razy bez bólu, więc ryzykuję. Fizjoprogress Katowice – dziękuję!

Na luzie, przed desantem

Desantu nadszedł czas

Sceny jak z filmów wojennych o lądowaniu w Normandii lub o szkoleniu wojsk specjalnych. Karabiny wbite w piasek, umundurowani ludzie rozsiani po całej plaży, słońce nisko unosi się nad taflą wody. W powietrzu czuć zapach adrenaliny, a może to jeszcze coś innego, za chwilę zamieni się to w zapach dymu z petard i rac. Kontrola wyposażenia i balastu, wszystko musi być zgodne z regulaminem. Startujemy w falach po 50 osób, ja w drugiej. Każda fala przed startem układa się w wodach Zatoki Gdańskiej i uczestnicy mogą sobie porozmyślać co oni tu k…a robią. Żart, myślę że każdy wie co tu robi i przypadkowych ludzi tutaj nie ma. Takie też odniosłem wrażenie później na trasie.

Ruszyła maszyna, już nic nie zatrzyma

Wreszcie start – biegniemy, trochę huku z petard i nic się nie dzieje, plaża i zgraja umundurowanych ludzi sobie biegnie. W miarę równo, nikt nie zrywa tempa. Trzymam się blisko czołówki fali i obserwuję co się dzieje. Później jakieś niskie ścianki, rowy na plaży, jakiś drut kolczasty. W sumie nic się nie dzieje, kurde rozczarowanie jakieś… to jest ten słynny Bieg Morskiego Komandosa, gdzie się umiera od pierwszej sekundy? Od razu wyłączam takie myślenie – to pierwszy kilometr z 23 planowanych 😊. Nie ma co kozaczyć, tylko robić swoje i oddychać, bo oto okazuje się, że bieganie po plaży jednak podnosi puls (kto zna bieg Herosa na Pustyni Błędowskiej wie o co chodzi 😉). Ręka przetestowana na pierwszych przes zkodach (małpi gaj) – morale rośnie.

Liny nad ujściem Black River

Zwiedzamy okolicę

Najpierw plaża, później rzeka – początek brzegiem, powrót korytem. Organizatorzy zadbali, żeby nikt bezkarnie nie skrócił trasy, ustawiając na samym końcu punkt kontrolny. Brawo za to, bo na innych biegach niejednokrotnie byłem świadkiem jak ktoś przechodził przez taśmy w takim przypadku i skracał drogę. Takie zachowanie nie jest fair i świetnie, że jest eliminowane systemowo. Później znowu plaża i ….. góry! Tj. klify 😊 Góra i dół, góra i dół – nazbierało się ponad 1000 metrów w górę. Nieźle jak na bieg nad morzem!

Koszmar z piekła rodem

Pomyślałem: fajny ten bieg morskiego komandosa, taki nie za ciężki i nie za lekki. Przede mną jednak największa niewiadoma. Wpadamy na ogrodzony teren, doganiam kilku chłopaków, którzy nagle przestają biec i mówią – teraz luzik, złapać oddech, zaraz kanały… Stają, wyciągają nakolanniki, ubierają się. Ja nie mam. Mam wodę i latarkę, więc kilka łyków i latarka na głowę.

Kanały

Ta część biegu obrosła już legendą, każda relacja wspomina o kanałach, ale nikt nie pisze jak jest naprawdę. I chyba nikt nie będzie w stanie tego opisać, bo każdy będzie miał inne wrażenia. Pierwszy kanał – przestronny, można iść niedźwiedziem nawet i oszczędzać kolana. Szybko się kończy. Później kolejny. Czy to już koniec? Zabawa zaczyna się w połowie któregoś tunelu z kolei. Okazuje się, że trzeba przecisnąć się przez rurę, w której ledwo jestem w stanie wyprostować się na łokciach (właściwie nie jestem w stanie). Latarka już dawno jest zasłonięta jakimś syfem, a nikt przede mną nie ma światła chemicznego. Później, już po wszystkimna pytanie mojej siostry – „to w tych kanałach była woda?” (swoją drogą dobre pytanie… :P) odpowiedziałem zgodnie z prawdą – „Nie wiem co było w kanałach bo nic nie widziałem”. Może to i lepiej 😊 To, że ktoś jest przede mną wiem tylko dlatego, że czasem dostanę butem w karabin lub plecak, który pcham przed sobą. Ręka daje o sobie znać… po jakimś czasie widać światło – nadzieja w mroku. Zapomnij – to tylko studzienka kanalizacyjna, tędy się nie wychodzi. I tak dalej, do przodu. Nie można się rozmyślić, znowu nie widać nic. Pełzać trzeba, bo za mną już słychać następnych. Kolana zdychają od betonu i nie wiadomo czego jeszcze (bo nie widać). W końcu wyjście do jakiegoś bajora chwila oddech i … kolejny kanał??? Co to ma być – no dobra wchodzimy, a wtedy…. a sami sobie sprawdźcie za rok! Nie będę odkrywał wszystkich kart.

Druga pętla

Owszem była, a droga prowadziła w kierunku kanałów, zawsze można zrezygnować i odpocząć przy ognisku na rozstaju dróg na kanały – pozdrowienia dla ludzi z punktu kontrolnego 😊. Zrobiliście klimat na tych leżaczkach! Trochę mi brakowało takich ciętych komentarzy na innych punktach kontrolnych. Tak sobie wyobrażałem te zawody, że będzie więcej osób żartować w ten charakterystyczny „wojskowy” sposób.  

W czarnym d....

Do tej pory szło dobrze, później jednak pojawiły się wilcze doły, wydostanie z których zabrało mi tyle energii, że później coraz rzadziej myślałem o podbieganiu, a więcej o łapaniu oddechu. Ciekawe uczucie zapaść się w gęstym błocie prawie po uda. Chyba tak się właśnie umiera w ruchomych piaskach. Powoli i nieodwołalnie – mi z pomocą przyszła ostatnia niewyrwana darń trawy, a później dogoniła mnie grupka, z którą przeprawiliśmy się razem na drugą stronę. I znowu szacun dla zawodników BMK – nikt nie obchodził bokiem, nie naciągał taśm – kazali iść dołem, to szliśmy dołem.

Tor przeszkód

Na koniec wisienka na torcie, ostatni tor przeszkód na torze w kolibkach Adventure Park. Moim zdaniem świetnie dobranych, możliwych do pokonania na każdym zmęczeniu (choćby z pomocą) , głównie ściany, kręgi (do nawijania przewodów elektrycznych), kontenery, woda, siatki. Wszystko większe i wyższe niż na standardowych biegach (no, ściany podobne, ale tam nie ma się karabinu i plecaka plus mokrego umundurowania). Przeszkody bardziej psychologiczne niż trudne technicznie. Tutaj jednak już czuć atmosferę mety, więc nogi same niosą. Nawet ręka nie boli. Rodzina kibicuje. Zjazd z Black River (ekspresowa zjeżdżalnia!) do wody i moja dezorientacja, niczym u Travolty ze słynnego mema – gdzie dalej? A dalej już tylko meta, coin na pamiątkę i otrzymanie legitymacji zawodnika BMK! Cieszy jak diabli!

Odbiór legitymacji zawodnika BMK

Do powtórki

Na mecie okazało się, że przybiegłem 36 minut po limicie czasu, wynoszącego 4 godziny 30 minut.

Czas całkiem niezły, bo daje mi to pierwszą połowę stawki zawodników. Pozostaje jednak niedosyt. Do poprawy – bieganie z obciążeniem oraz ręka (oby następny start bez kontuzji). A sprzętowo – nakolanniki do kanałów, camelback, żeby głupio nie stawać i nie szarpać się z zaciętym zamkiem plecaka przy dostępie do wody, sposób wiązania sznurówek – tutaj też da się urwać chyba z 10 minut jak zsumuję czas wszystkich postojów w tym celu.

Jest więc motywacja i cel do realizacji. Tyle w relacji.

Zasłużony coin

Garść informacji

Bieg Morskiego Komandosa odbywa się już 11 lat.

Najciekawsze wg mnie kategorie to Hard Historyczny, gdzie zawodnicy startują w umundurowaniu polowym, metalowych hełmach, atrapą karabinu i obciążeniem – pokonują trasę około 23 kilometrów. Ciekawostką jest start o 4:45. Coś Wam to przypomina?

Hard – podobnie jak hard historyczny, tylko bez metalowych hełmów (nakrycie głowy jest jednak obowiązkowe – ze względów bezpieczeństwa).

Hard X – kategoria, na którą trzeba sobie zasłużyć. Mi się nie udało, więc w przyszłym roku znowu Hard. Będę jednak robił swoje 😊 wiecie co to oznacza.

Kolejne kategorie to już kategorie sportowe a nie bojowe (jak przeczytałem na stronie organizatora). Czyli strój sportowy dozwolony, krótszy dystans, obciążenie chyba tylko na Sprint Team. Nie będę się rozpisywał. Wszystko znajdziecie na www.biegkomandosa.pl

O BMK dla dzieci, czyli Biegu Małego Komandosa – napiszę w osobnym artykule. Temat na tyle ciekawy, że zasługuje na swój własny wpis. Przetestowane przez 4-letnią Polę.

Myślę, że podzielę się też trochę informacjami technicznymi na temat wyposażenia, które wybrałem i jak się sprawdziło. Nie wszystko jednak na raz – ten artykuł i tak jest długi.

Dziękuję, jeśli pozostaliście do końca – mam nadzieję, że udało mi się choć trochę przekazać Wam ducha tej przygody!

 

Organizatorom dziękuję za możliwość jej przeżycia.

Z redaktorką następnej relacji z BMK na blogu (nie tylko Hard się liczy)