Mordownik – czyli przygoda w Beskidzie Wyspowym

Tojad
mordownik - zdjęcie znalezione w Internecie

Mordownik – inaczej Tojad mocny. Roślina występująca w strefie klimatu umiarkowanego, czyli w Polsce też. Jak widać na zdjęciu powyżej – całkiem ładna oraz równie … całkiem trująca. 

Jak?

– Paweł, znasz jakieś fajne biegi na orientację? Zapytałem znad biurka ni z gruchy ni z pietruchy. Bez kontekstu.

– A znam. Za miesiąc jest Mordownik

– O, dobrze brzmi. Idziesz ze mną?  – przyznam się, że spodziewałem się innej odpowiedzi. 

– Chętnie. 

No i poszliśmy. Paweł natomiast okazał się weteranem tego typu imprez. 

Trochę Beskidu Wyspowego

Dlaczego?

Pytanie powyżej nie padłoby, gdyby nie spędzone parę dni wcześniej owocne dwadzieścia cztery godziny, podczas których właśnie nauczyłem się podstaw nawigacji w terenie. Niestety, nie zaliczyłem wtedy ostatniego postawionego przede mną zadania, gdzie zamiast czterech wyznaczonych punktów, odnalazłem tylko dwa, a zbliżający się limit czasu spowodował, że wróciłem do bazy z podkulonym ogonem, ale co w Vegas zostaje w Vegas, zatem szczegóły zostaną dla mnie. Ponieważ był to mój pierwszy od dzieciństwa kontakt z kompasem i nawigacją w terenie nie uznałem tego za porażkę, a wręcz zmotywowało mnie do dalszej pracy. W końcu przyjdzie czas wrócić do “Vegas”! (uśmiecham się na samą myśl – “Fake it until you make it” – znacie to?)

Ukryty punkt kontrolny

Co to?

Mordownik to zawody na orientację. Piesze lub rowerowe. Trasy piesze 10km, 25km i 50km – w założeniu oczywiście – pamiętać należy, że końcowy przebyty dystans zależy od nawigatora. Trasa rowerowa wg organizatora miała liczyć 100km. Zawody odbywały się w Łącku w Beskidzie Wyspowym. Zapewniło to niesamowite wrażenia estetyczne i urozmaiconą trasę. 

Założenia

Wcale nie pozowane

Już przed startem ustaliłem z Pawłem, że moim celem jest zabawa z mapą, spokojne planowanie trasy i analizowanie przebytego terenu. Tak, żebym koniec końców patrząc na mapę umiał bezbłędnie interpretować oznaczenia znajdujące się na niej z punktami w terenie. Nauka planowania trasy była dla mnie najważniejsza – identyfikacja wzniesień, charakterystycznych punktów orientacyjnych. Najważniejsze było spełnienie zasady: w każdym momencie wiesz, w którym miejscu na mapie się znajdujesz. Ostatnim założeniem było, że nie biegamy. Pracy z mapą na zmęczeniu nauczę się jak już dobrze opanuję podstawy. Także, korzystamy z kompasu, mierzymy odległości na mapie i liczymy parokroki. 

Padało? Czy kondensacja pary? Jak myślisz?

Trasa

Wybraliśmy trasę TP25. Bardzo fajnie poprowadzona, przez ciekawe miejsca widokowe w Beskidzie Wyspowym. To był mój pierwszy raz w tej okolicy, i myślę, że dzięki tej trasie zobaczyłem dość sporo charakterystycznych miejsc. Począwszy od wieży widokowej na górze Modyń, skończywszy na Cmentarzu Cholerycznym w Zagorzynie. Przy okazji, przyswoiliśmy również trochę informacji o nietoperzach, poćwiczyliśmy alfabet Morsa i przypomnieliśmy sobie jak wiązać węzeł ratunkowy. Trasa była skonstruowana tak, że do większości miejsc można było dojść drogami, czy ścieżkami, jednak nie byłbym sobą, gdybym choć raz nie zamoczył butów. Przejście strumieniem do punktu kontrolnego było zbyt kuszące, by podążać ścieżką – mimo, że zaoszczędziliśmy w ten sposób tylko około pół kilometra, i pewnie ze względu na trudniejszą trasę zero czasu, przez chwilę uśmiech zamieścił na twarzy jeszcze bardziej. Mokre buty do końca trasy przypominały o fajnym fragmencie marszu. Było, jeszcze kilka fragmentów trasy, które pokonywaliśmy na azymut, ale tak jak napisałem wcześniej – nie taka była jej charakterystyka. Można było przejść suchą stopą. 

Zawsze wiem, gdzie jestem na mapie

Do ambony

Zasada jest prosta, nie wiesz dokładnie gdzie jesteś, wracasz biegiem do ostatniego punktu, którego jesteś pewny, wyznaczasz trasę od nowa, mierzysz odległość do najbliższego punktu charakterystycznego, idziesz i liczysz parokroki. Jeśli doliczysz do końca, a puktu nie ma, dokładasz dziesięć procent i idziesz dalej. Jeśli nie znajdziesz punktu, musisz podjąć decyzję, brniesz dalej o kolejne dziesięć procent, lub wracasz do punktu kontrolnego. Ważne jest, żeby wiedzieć kiedy zawrócić. 

Celebracja na punkcie kontrolnym

Każda decyzja jest lepsza od jej braku

Przez ponad dziewięćdziesiąt pięć procent trasy udało nam się przestrzegać powyższej zasady. Kryzys przyszedł, przed samym końcem, gdzie układ ścieżek okazał się na tyle mylący, że weszliśmy w taką, która prowadziła niemal identycznie do obranej przez nas na mapie. Chwilę, później już coś się nie zgadzało, ale byliśmy tak pewni swego, że nie zmierzyliśmy odległości. Ostatecznie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, ale tak z dokładnością do 300 metrów. Decyzja była, że nie wracamy, obieramy inną ścieżkę, która prowadziła w naszym kierunku i wychodzimy gdzieś na drodze asfaltowej, do której mieliśmy dotrzeć. Tyle, że nie wiedzieliśmy, w którym punkcie dokładnie. Decyzja o braku powrotu do miejsca, które znamy, spowodowała, że musieliśmy przejść się parę razy asfaltem tam i spowrotem, zanim znaleźliśmy charakterystyczne skrzyżowanie, na którym można było dobrze zorientować mapę i ustalić czy układ dróg zgadza się z tym co widzimy na papierze. Udało się, tym razem. Lepiej nie łamać zasad. 

Strumyczkiem opodal krzaczka, napadła nas kaczka dziwaczka

Podziw i szacunek

Jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy startują w tego typu zawodach. Moim zdaniem jest to jeden z trudniejszych rodzajów aktywności fizycznej, ponieważ oprócz dobrej kondycji wymaga również cały czas sprawnego umysłu. Spodziewałem się, że spotkam samych sportowców, profesjonalistów itp. jednak przekrój osób startujących na trasie TP25 był ogromny. Przez niemal całą trasę, co któryś punkt kontrolny spotykaliśmy parę – tata z dziesięcioletnią dziewczynką. Bardzo dobrze nawigowali, i na całej trasie mieli bardzo podobny wynik do naszego. Były też osoby starsze, na oko w wieku emerytalnym, które swoim przykładem, mogłyby zachęcić nie jedną młodszą osobę do aktywności fizycznej. Życzę Wam jeszcze wielu takich zawodów. Oczywiście były też osoby, dla których priorytetem był czas, i które biegały od punktu do punktu. Dla każdego jednak ważne było co innego i myślę, że organizator zapewnił wszystkim możliwość świetnej zabawy. 

Jeden z punktów kontrolnych - Cmentarz choleryczny

Wsiąkłem

Już rozglądam się za kolejnym tego typu biegiem. Myślę, że Mordownik postawił wysoko poprzeczkę – malownicze miejsce zawodów, aktualna mapa w fajnej skali 1:40 000, trasa poprowadzona w sposób umożliwiający wybór kilku ciekawych wariantów. Punkty kontrolne w ciekawych, często nieoczywistych miejscach. Za rok na pewno wrócę, chociaż pewnie na dłuższą trasę. A tymczasem jeszcze podszkolę się z nawigacji na innych biegach. Dzięki Pawłowi i jego pomysłowi, żeby jechać na Mordownik otworzyły się przede mną nowe możliwości. Jest pięknie!

De oppresso liber

Łacińska sentencja, którą bardzo trudno przetłumaczyć na język polski. Cierpienie wyzwala? Metamorfoza z człowieka cierpiącego w człowieka wolnego? No i motto sił specjalnych wojsk USA. Tak mówią, ale co to oznacza? I czy wogóle cokolwiek.

Idź swoją drogą

Ważenie plecaka

Jakakolwiek by nie była. Ma być Twoja. Jeśli chcesz siedzieć przed telewizorem i jeść popcorn – zrób to! Jeśli wygodnie Ci w ciepłym łóżku i nie masz ochoty wstawać w środku nocy i wyruszać w nieznane – rozumiem. Dopóki jest to Twoja droga. Można też wstać w środku nocy  i wyruszyć w podróż w nieznane, żeby chociaż trochę poczuć się jak wilk. Wyruszyć w grupie, wykonać zadanie, zmierzyć się ze sobą własnymi ograniczeniami. Bo taka właśnie jest selekcja.

Trochę piździ

Maraton Selekcja - o co tu chodzi

Maraton Selekcja – wydarzenie w Bieszczadach upamiętniające pierwszego, tragicznie zmarłego, dowódcę jednostki wojskowej AGAT z Gliwic – Sławomira Berdychowskiego. Kim był i co zrobił dowiedziałem się właśnie dzięki temu wydarzeniu. I chociaż nie jestem w żaden sposób związany z wojskiem w swoim codziennym życiu, jestem zafascynowany tym w jaki sposób koledzy i byli podwładni postanowili uczcić jego pamięć. Na pewno świadczy to o tym jakim był człowiekiem. Dla mnie to wydarzenie to przede wszystkim okazja do rywalizacji z innymi fanami biegów mundurowych oraz okazja do doświadczenia czegoś nowego. Zaproszenie do świata sił specjalnych. Zgodnie z informacjami na stronie organizatora – maraton jest nieodłączną częścią selekcji. Różnica jest taka, że w prawdziwym świecie odbywa się po kilku męczących dniach spędzonych w górach. Tutaj jesteśmy wypoczęci. Plecak na wydarzeniu to minimum 10 kg. Na selekcji dochodzi do 20kg. Dystans dla nas to około 25 – 35 km. Na selekcji to ponad 40 km. Tutaj i tutaj nie jest on jednak znany. Reszta specyfiki maratonu na selekcji jest zachowana (jeśli wierzyć organizatorowi, ale kto tam wojsko wie – niech mają swoje legendy i tajemnice)

Oczekiwania, kontra rzeczywistość

Trudno powiedzieć czy miałem jakiekolwiek oczekiwania co do tej imprezy, poza jednym – spodziewałem się że będzie ciężko, że walka będzie się tutaj toczyć o doczłapanie do mety w limicie czasu. Przeczytałem regulamin, później odprawę w wersji elektronicznej. Pół godziny przed startem odprawa techniczna – pogadali, pożartowali, podgrzali atmosferę, no i pojawił się Zachar – pomysłodawca imprezy (a na pewno jej twarz). Później komenda – Selekcja za mną – i poszliśmy sobie w kierunku… no właśnie – ciężarówek! Do protokołu – temperatura powietrza to około minus 4 stopnie Celsjusza.

Limuzyny czekają

Jazda

Po jakimś czasie, w akompaniamencie huku z petar, zostaliśmy rozładowani z ciężarówek. Pierwsze zadanie – dotrzeć do punktu kontrolnego. Mamy na to dwie godziny. Tylko gdzie jest punkt kontrolny? Nikt nie wie. Nie wiadomo jak rozłożyć siły. Nie zdążysz –  dyskwalifikacja (można biec dalej, ale już poza konkursem). Pierwsze podejście – nic strasznego – w Beskidach szlajam się po trudniejszych szlakach. Trzeba zamoczyć buty – ok, znam to dobrze. Gubię trasę (oznakowana taśmami co jakiś czas) i już nie jest ok, robi się nerwowo. Gdzie ta taśma. Wracam do poprzedniej. Okazało się, że ścieżka, która wydawała się oczywista wcale taka nie była. Jest kolejna taśma – ja mam 10 minut w plecy i nietęgą minę. Chcę zdążyć a nie wiem gdzie. Teraz trzeba biec szybciej…

Strzelnica

Punktem kontrolnym okazała się strzelnica. Kilka chwil na pobranie sprzętu i ochłonięcie. 5 strzałów w celu i chcę biec dalej, tyle że nie ma gdzie. Mamy przejść kilkaset metrów dalej i poczekać na transport. No co jest k…a to jest bieg, czy jakieś jeżdżenie. Ale ok. Selekcja to selekcja. Każą czekać, trzeba czekać. No i stoimy tak ponad pół godziny w mokrych butach. Temperatura powietrza może w okolicach zera. Całkiem przyjemnie. No i od razu wiadomo po co są plecaki. Dobrze dobrane wyposażenie (kurtka przeciwwiatrowa i rękawiczki i można żyć). 

Akcja dezorientacja

Woda

No i znowu wywieziono nas na drugi koniec Bieszczad. Fajnie. Można pozwiedzać. Tym razem już bez dodatkowego limitu (poza regulaminowymi 8 godzinami na ukończenie) można sobie połazić po górach i popodziwiać widoki. A jest co podziwiać. Po drodze mijamy kilka szczytów  m.in Stryb czy Duże Jasło. Widoki przepiękne. Są też działania wybijające z rytmu: biegniesz trasą Hard czy zwykłą pyta żołnierz. Nie ma złych decyzji. Każda może być krótsza lub dłuższa, cięższa lub lżejsza. Ja wybieram Hard i idę wprost ze szlaku w stromiznę w las. Po szlakach połażę sobie samemu.

Jasło

Aleja liczb

Gdy zobaczyłem to zadanie,  za punkt honoru wziąłem sobie to żeby je wykonać. Idąc pod górę co jakiś czas napotykaliśmy pary: liczba słowo (kilka słów), do zapamiętania i powtórzenia przed metą. Karą za każdą pomyłkę miało być 10 burpees. Nie wiedzieliśmy ile par jest po drodze, więc trzeba było mieć oczy otwarte. I tak sobie szedłem i powtarzałem kolejne napotkane pary w myślach. O cholera chyba nie lubią tu Niemców myślałem (20 – Die! 21 – De), no i chyba coś nie tak z ich angielskim (10 Do or) – po co ta spacja w tych drzwiach. Chyba że dziurawe. Zmęczony człowiek nie myśli do końca logicznie, ale za to dobrze zapamiętuje. Zależało mi. Uznałem, że skoro takie jest zadanie to trzeba je wykonać. Chcę tylko dotrzeć do mety, ukończyć selekcje i móc powiedzieć że wykonałem swoje zadania. I tak wyryło mi się w głowie;

 

Pamiętasz wierszyk?

5 Semper 09  Fi 10  Do or 20  die! 21 De 01  Opresso 07  Liber 10  Siła i Ogień 39  Po nas tylko 40 Zgliszcza 73 Czarny 09 Nie poddawaj się 02 Idź 20 własną 16 drogą. Sensowne prawda? Ja dopiero ma mecie zrozumiałem „Do or die!” oraz „De opresso liber”. Jestem pewny, że cyfry też były znaczące. Nie wszystkie rozgryzłem. Szedłem i powtarzałem sobie to w głowie przez następne kilometry. Taka mantra. Przed metą podałem liczby bezbłędnie,  co ucieszyło mnie chyba najbardziej z całego wydarzenia. Tak jak pisałem, zależało mi a to zadanie było najtrudniejsze. I nie chodziło tutaj o burpees. Chciałem wykonać zadanie a nie wykupywać karą. 

 

Ostatnia misja

Na koniec rozdanie nagród dla najlepszych. Przemówienia, uściski. Gratulacje dla najszybszych. Ja cieszę się, że uczestniczyłem. To moja nagroda. Zachar mówi, że za trasę hard należy się bonifikata czasowa. Sprawdzam wyniki – nie mam (inni mają). Nie odpuszczę. Jestem po selekcji. Idę zapytać. Przy okazji prosząc o pamiątkowe zdjęcie. Dzięki! Zamieszczam je tutaj. Fajnie spotkać człowieka, którego się obserwuje na portalu społecznościowym osobiście i przekonać się że można normalnie rozmawiać. Dostaje namiary na ludzi, którzy notowali kto biegł którą trasą – żołnierze WOT. Oni odsyłają mnie do ludzi od pomiaru czasu. Ci znów do WOT. WOT woła dowódcę. Sprawdzają listy. Jestem. Podobno byłem w jakiejś ucieczce. Nie ważne. Mój numer trafia do punktu pomiaru czasu i kończę na 15 miejscu wśród cywili i 55 w ogóle. I tu i tu 2/3 ludzi za mną.  Niby nieistotne, ale cieszy. Wciąż czuję się nie na miejscu w tym towarzystwie. Niepotrzebnie. Przez ostatnie kilka lat zrobiłem dobra robotę. 

Z Zacharem

Podsumowanie

Maraton selekcja to świetnie zorganizowane wydarzenie. Organizatorom należą się wielkie brawa za przygotowanie trasy i atmosferę. Jest gęsta. W powietrzu czuć przygodę i adrenalinę. Jest to świetne wydarzenie dla kogoś, kto chce przez chwilę poczuć się jak żołnierz. Po ilości mundurowych na starcie wnioskuję, że dla nich również jest to interesujące wydarzenie.  Co do poziomu trudności, na pewno jest to wyzwanie, jednak wciąż jest to zabawa, moim zdaniem dobrze wyważone jak na imprezę jednodniową. Po weekendzie każdy z nas musi wrócić do rzeczywistości. Jednak ciekawy jestem coby było gdyby była to prawdziwa selekcja, a ja na mecie usłyszałbym „Ok, zrobiłeś to, ale teraz kolejne kółko…”

Ostatnich gryzą psy

Nie warto się spóźniać! Taką lekcję wyciągnąłem z tegorocznej edycji BMK. No to morał już mamy, teraz czas snuć opowieść…

Dobre przygotowanie kluczem do sukcesu

Oczekuj nieoczekiwanego – gdzieś to słyszałem. Coś w stylu bądź gotowy na wszystko, a życie i tak cię zaskoczy. Można też w drugą stronę, olać temat i zobaczyć co będzie. Czasem udaje się i z takim podejściem… Ja planuję – tak dobrze, że kreuję nieoczekiwane i spóźniam się na start. Karabiny już są wydane, a punktualni koledzy już dawno pluskają się w Bałtyku, korzystając z pięknych okoliczności przyrody. A ja stoję jak ten kołek i czekam, może jednak nie będzie srogiej kary i pozwolą wystartować. Pozwolili. W nagrodę kąpiel w zatoce była krótsza – tylko na tyle żeby szanse były równe, a plecak nie ważył już tyle, co na sucho.

 

Start…

Założenie w tym momencie było proste. Startuje ostatni, po drodze wyprzedzam tyle osób ile się da, łamię magiczną barierę czterech i pół godziny i na metę wpadam sekundę przed końcem czasu. Marzenia…

Trasa w przybliżeniu

Na początku trasa była bardzo zbliżona do zeszłorocznej. Odcinek plażowy, kilka potykaczy, rzeka. Gdy startujesz ostatni musisz trochę odstać przed zasiekami, równoważnią, później trochę pokrzyczeć LEWA i DZIĘKUJĘ na ścieżce, zaklinować się przy linie na plaży (i legalnie wziąć kilka głębszych wdechów przed wspinaczką). No i już wiem, że zrealizować upragniony cel nie będzie łatwo. Z moim bieganiem wszystko musi ułożyć się idealnie, żeby złamać limit. Wróciłem silniejszy, ciężar tak nie przeszkadza, ale biegam dalej okazjonalnie. 

(Nie) lubię zapier*ać

Hard X - kategoria na którą chciałbym zasłużyć

Teraz pora na rzut oka na mapkę powyżej. Odcinek o wymownej nazwie na z. I taka prawda. Jak ktoś chce wykręcić dobry czas na BMK, musi zasuwać wszędzie tam, gdzie zasuwać się da. Tutaj jest trochę asfaltu, trochę łatwiejszego terenu w lesie. Da się, naprawdę. Tutaj myślałem, że idzie dobrze. Poznałem nawet kilkakrotnie tego samego kolegę (a właściwie ja go raz, a kolega mnie kilka – za każdym razem pytał o mój czas z poprzedniego BMK i za każdym razem zawieraliśmy znajomość na nowo). Z tego miejsca przesyłam pozdrowienia. Fajne to było – jeśli czytasz, odezwij się. Dzięki za pomoc w utrzymaniu tempa na tym odcinku. 

No i kanał…

Wchodząc do kanałów czułem się dziwniej niż przed rokiem. Wtedy byłem nieświadomy, tym razem wiedziałem czego się spodziewać no i napiszę to wprost – niepokój był. Tym razem zabrałem nakolanniki co uratowało mi kolana na dalszą część biegu. Niestety pozycja startowa dała o sobie znać i znowu kilka minut uciekło w zatorach. Znowu legalnie można było wziąć kilka chwil oddechu. No i ludzie jakby bardziej ludzcy robią się w tym miejscu. Ciekawe rozmowy o życiu, miłości i filozofii. Zdecydowanie lepiej niż na deptaku w Sopocie. 

Kiedy będzie tata?

Nadzieja umiera ostatnia

Po wyjściu z kanałów wiedziałem już, że zmieszczenie się w limicie będzie bardzo trudne, ale wydawało się wciąż wykonalne. Zostało mi prawie dwie godziny. Niestety tutaj wychodzi jaka ze mnie łajza biegowa i o co chodzi w motto BMK – run for something or walk for nothing. U mnie to był już bardziej chód przeplatany truchtem. Teren nie pomagał. Przed linami na black river sprawdzam czas i jest 4:06. Jeszcze 24 minuty, a już Kolibki. Ruszam ogniem przez liny i bez zatrzymywania się na ścianę (omijam kolejkę, ale była luka na ścianie, sorry 😘). Noga ujechała i skończyło się rumakowanie. Siły jednak jak u konia (szkoda że nie biegam jak koń), więc trzymam się środkowej belki, blokuję nogę, ktoś chyba lekko podparł z tylu (dziękuję) i już wciągam się na rampę. Wciągam wiszących i lecę dalej. Wciąż się łudzę, bo mam 20 minut. 

Skośna i w środku ja

Czyż nie dobija się koni?

Podobno to specjalność BMK, że jeśli myślisz, że widziałeś już wszystko, to nic nie widziałeś. Po wysokiej górce jest kolejna wyższa, po „dużo błota” jest „więcej błota”. Po „wysokiej siatce” jest „jeszcze wyższa”. Wszystko nagromadzone na jakichś dwóch kilometrach. Złudzenie o pokonaniu limitu prysło gdzieś między jakimś rowem a kontenerem. W sumie nawet nie wiem. Pozostało ukończyć z twarzą, cieszyć się trasą, pomagać napotkanym współtowarzyszom i korzystać z pomocy. Na tym etapie czułem już zmęczenie i doceniałem chęć współpracy i każde kilka słów wymienione na trasie. No i chyba każdy zapamiętał żołnierza tłumaczącego prawo Archimedesa przy niecce z wodą, która była zasłonięta kratą. „Ty się kładź, a fizyka zrobi swoje. To jest nauka Panowie!”.  Od razu widać, że Pan Żołnierz to jednak fachowiec 😂. Na koniec zjazd ze zjeżdżalni Black River. Cytat z BMK – jedyny taki bieg, który puszcza kaczki człowiekiem. Tekst roku. Co czuję, niedosyt – wychodzę z wody i wbiegam na metę, już po nic, już po limicie, ale biegnę te parę metrów żeby jeszcze urwać kilka sekund. Fajnie było. Wracam za rok!

 

Na mecie

Na końcu zawsze jest cisza

Podobno tegoroczna edycja BMK była trudniejsza od zeszłorocznej. Bo błoto, bo górki, bo inaczej rozłożone przeszkody. W tym świetle czas zbliżony do zeszłorocznego wydaje się sukcesem. Ja jednak wiem, co chciałem osiągnąć. Run for something or walk for nothing. U mnie zabrakło tego pierwszego i wyszło to drugie. Start w ostaniej fali nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Ludzie, którzy startowali ze mną ramię w ramię byli później w czołówce, zatem można było. Siła potrzebna do BMK już jest. Teraz trzeba robić wytrzymałość biegową i zrealizować cel za rok. I fajnie. Bo wciąż mam motywację, by robić swoje. 

BMK to nie tylko dorośli

Moja motywacja

BMK to nie tylko biegi dla dorosłych. To również biegi dla dzieci z fajną rodzinną atmosferą. Też mam swojego małego komandosa w domu. Jestem z niej bardzo dumny! Znów całą trasę pokonała sama. Ostatnie kilka metrów bez buta. Na szczęście nie tego, w który wpięty był chip. No cóź – muszę zadbać o lepszy sprzęt dla młodego pokolenia.

Kolekcja 2021

Tu i tam, właściwie nigdzie i nie tam gdzie być miało

No bo właściwie gdzie miało być, no i po co. I dlaczego? No bo właśnie… eeee. No dobra, i co dalej. I gdzie w tym wszystkim sens jest? Nie ma? No i słusznie, bo to co napisałem wyżej jest całkowicie bez ładu i składu. I porządku też w tym żadnego. W sumie tak jak wczorajsza wycieczka. Może jednak, gdzieś jest sens ukryty? Alegoria goni alegorię, jeszcze tylko onomatopei brakuje. Kurła, ale kyrk – powiedziałby nosacz Janusz.

I BUM i jest - onomatopeja

Ale lubię to słowo. Zawsze mnie śmieszy, nie tylko czasem 🙂 Onomatopeja, nie “bum”. Ale jednak “bum”, jest chwila czasu i pomysł no to ruszamy. Znowu w te góry. Tam gdzie zawsze, ale jednak bez celu. Gdzieś jest lecz nie wiadomo gdzie.

Szaro i kolorowo

Zdanie wciąż zmieniamy

Zamiast Bielska jest, Szczyrk. Zamiast Błatniej jest Klimczok, a gdy stajemy na Przełęczy Karkoszczońskiej okazuje się, że jednak zamiast na Klimczok to pójdziemy sobie na Kotarz. Bo w sumie to nam się nie chce, a tam przecież bardziej płasko. No i  w sumie mówią na znaku, że tam też jakaś budka jest z jedzeniem, to może obiad sobie zjemy.

Nawet pogoda jakaś taka niezdecydowana

Bo raz jest słońce, a raz… też słońce 🙂 haha, to może jednak pogoda jest zdecydowana. No ale dlaczego raz bardziej jesień przypomina, a raz już nawet trochę zimę? Dobrze też widzieć, że mimo przeciwności stoki narciarskie są naśnieżane – takie światło w tunelu. “Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać” – Pablo Quelo… no dobra Ernest Hemingway – macie mnie – stary człowiek,  a jednak mógł.

Taka chatka na Kotarzu

No i ta cisza ...

Bo nie licząc stukotu kijków, pewnej ekspresowej Pani, która minęła nas w drodze na Kotarz, byliśmy tylko my i my. I jak już przestawałem gadać, to było tak dziwnie cicho. Nienaturalnie wręcz. I gdy już dotarliśmy na Kotarz i okazało się, że jednak budka jest, ale nieczynna (o czym zresztą informacja jest na Facebooku, więc do nikogo nie mamy pretensji), usiedliśmy na ławeczce, napiliśmy się wody no i posłuchaliśmy tej przyrody… Czyżbym przypadkiem ułożył Haiku? Pewnie… nie, ale znowu użyłem dziś mądrego słowa. Ale faza.

Czasem błoto, czasem śnieg

My tu siedzu, siedzu a tu...

… dzień się kończy. Idziemy sobie zatem spowrotem czerwony szlakiem i podziwiamy zachód słońca. Dziwne, nigdy na to nie miałem czasu. W górach nie miałem, w domu nie miałem, nad morzem nie miałem. I co z tego, że teoretycznie miałem wtedy wolne, jak przecież i tak wszystko robiłem szybko… No to teraz wolno, siadamy na pieńkach i podziwiamy.

I tak sobie siedzimy i oglądamy

I tak to chyba jest z tymi górami...

… że im częściej człowiek w nich przebywa, tym bardziej się w nich zatapia. Ja na razie po łydki (co widać na zdjęciu poniżej).

Wpadłem po... łydki

Miłego dnia!

Powrót do dzieciństwa – Wielka Racza i Przegibek

‘Tam się wszystko zaczęło. Chyba jeszcze w podstawówce na wycieczce szkolnej. Wtedy to były 3 dni ciężkiego marszu i dwa noclegi – jeden na Wielkiej Raczy, a drugi na Przegibku. Po drodze zahaczyliśmy chyba o Rycerzową. Jakiś czas później (gdy już rodzice pozwolili na wycieczki bez opiekunów) powtórzyłem to z kumplem. Tak Łukasz, o Tobie mowa. Również było ciężko: 3 dni, z dwoma noclegami. I rzeczywiście pamiętam, że wróciłem styrany. Teraz myślę, że to chyba te browary w plecaku tyle ważyły 😊


Bo planować to sobie można

No i były wielkie plany na Babią Górę, miał być wyjazd o 6 rano itd. Skończyło się na powrocie do dzieciństwa, czyli pętli – Rycerka Górna – Przegibek – Wielka Racza – Rycerka Górna. Wystartowałem o 16, więc miałem do zmroku jakieś 5 godzin. Trasa liczy dokładnie 21 kilometrów i jest na niej (wg zegarka) 838 metrów wznoszenia (i tyle samo opadania) – większość przypada na podejście na Przegibek. Później już trochę w górę i w dół, a ostatnie 5 kilometrów z Wielkiej Raczy to już przepaść 😊 tyle, że po kamienistej drodze, czego nie znoszę.

Punkt widokowy na Wielkiej Raczy

Matematyka górska

Jak łatwo policzyć, żeby zdążyć przed zmrokiem musiałem poruszać się w tempie 4km na godzinę. Żeby wrócić do domu na 22, tempo musiało wzrosnąć do 5 km na godzinę. Chciałem się wyspać przed pracą, więc wybrałem tą drugą opcję. Wg mapy szlak jest przewidziany na 7:30 h więc w sumie nie wiedziałem, co się wydarzy. Latarkę zabrałem. W plecaku pakiet nienaruszalnych 3 butelek 1.5 litra wody plus 0,7 izotonika i 1,5l wody naruszalnej + przekąski. Czyli na starcie jakieś 7.5 kg. Na koniec jakieś 5 kg. Czyli lekko, ale nie za lekko. Trzeba przyzwyczajać plecy przed BMK, a z drugiej strony mało czasu. Trener (pozdrowienia Michał 😊 ) zalecił robić co 15 minut przerwę na 15 przysiadów. Zacząłem od 60 minuty, gdy okazało się, że trasę na Przegibek pokonałem w 40 minut (mapowo 1:40h) od mojego punktu startu. Stamtąd szlak pokazuje 3:40h na Wielką Raczę. Już wiedziałem, że zdążę, więc można było wykonać zalecenia. Odnotowano 180 przysiadów 😊

Schronisko na Przegibku

Bo wrażenia estetyczne też są ważne

Trasa jest przepiękna. Uwielbiam Beskidy. Ta część charakteryzuje się przepięknymi łąkami. W wielu miejscach las się przerzedza, a oczom piechura ukazują się niesamowite panoramy. Ukoronowaniem wszystkiego jest platforma widokowa na Wielkiej Raczy.

Na rozstaju dróg

ale robota się sama nie zrobi 🙂

Wróciłem niezwykle zadowolony. Nie wiedziałem jeszcze, że następnego dnia czeka mnie tak wiele powtórzeń jak się da: skakanych wykroków, przysiadów, wskoków na pudło 60cm, przeplatanych brzuchami na GHD i wzmacnianie pleców na tej samej maszynie. Życie lubi zaskakiwać.

Widok na schronisko na Wielkiej Raczy

Informacje dla piechurów

Parkingów w Rycerce Górnej jest dostatek. Można parkować przed samym wejściem w górę przy szlaku na Przegibek (zielony szlak), lub jeśli ktoś chce jako pierwszą zaliczyć Raczę, tam też jest (żółty szlak)

Mapowo pętla oznaczona jest na siedem i pół godziny. Tego bym się trzymał. Moim zdaniem idealny szlak na jednodniową wycieczkę z kilkoma postojami i obiadem w schronisku

Piękne miejsce

Zapis GPS