Zimowa wyprawa na Mount Ever Błatnią

Co będziemy siedzieć w domu, ej ruszmy się.  Tak zaczęła się kolejna wyprawa w Beskidy. Tym razem może coś ambitniejszego? Bez wyciągu? Ej ale to zima jest. Damy radę w tym śniegu? No, damy radę. My będziemy wspinaczami, a ty weźmiesz sanki i będziesz Szerpem z Himalajów. Eeee, że kim będę? Nooo, Szerpem z himalajów – będziesz szarpał sanki na szczyt i będzie fajnie. A tlen macie? Okno pogodowe obliczone? A drogę znamy? Przewodnika też trzeba, to weźmiemy i przewodniczkę. Mniej więcej taka rozmowa odbyła się tuż przed wyjazdem. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy.

Konie to jednak są piękne

No i poszły konie po bet… to jest po śniegu. Ale tylko tak w przenośni, bo te konie z obrazka to nie nasze, ale takie spotkane na szczycie, który mieliśmy zdobyć. Koniec dygresji, wracamy do opowieści.

Pamiętajcie o oknie pogodowym!

No właśnie, to zimowa wyprawa. Pamiętajcie o oknie pogodowym. Więc plan jest taki – jedziemy o 8 to o 9 jesteśmy na miejscu. Dwie godziny na wejście na szczyt (normalnie to poniżej godziny i da radę, ale dostosowujemy czas do najwolniejszego uczestnika wyprawy podążającego w pozycji leżącej na sankach). Na szczycie będziemy na 12, szybko zjemy, na 15 zejdziemy i jeszcze będzie jasno. No ale latarki trzeba zabrać.

A w rzeczywistości?

No wchodzimy, wchodzimy - taram

A w rzeczywistości to luzik. Godzina opóźnienia na starcie. U podnóża góry, skąd zaczyna się nasze mozolna wspinaczka, jesteśmy półtorej godziny po planowanym czasie. Zapomnieliśmy zabrać ze sobą tlenu… wróć, żartuję, to nie wycieczka wysokogórska i nie ten film, ale o wyposażeniu warto pamiętać. Przynajmniej o dobrych butach trekingowych i nieprzemakalnych spodniach. Śnieg momentami sięgał po kolana, a trzeba wziąć pod uwagę, że w tym roku zima jest łaskawa. Podejście zajmuje około 2 godzin i w schronisku jesteśmy około 13. Dobry czas. Zachód słońca planowany jest na 15:48.  Szlak jest pusty, od połowy drogi można spokojnie ciągnąć sanki (nie trzeba wnosić pasażera na plecach).

Przygotowanie do ataku szczytowego - schronisko

Schronisko na Błatniej

Zanim jednak dotarliśmy do schroniska, okazało się, że góra zaczyna zbierać swoje żniwo, jeden z uczestników wyprawy odmówił dalszego marszu, twierdząc że już dalej nie idzie, nie wstanie i tak będzie leżał. Później jednak wybuchł śmiechem i stwierdził, że to taki żart był i tylko aniołka chciał zrobić. No i fajnie.

Takie tam w śniegu

Wracając do planowania ataku szczytowego

Mimo, że szlak na szczyt był pusty, w schronisku było pełno. Kilkanaście minut czekaliśmy na miejsce przy stoliku grzejąc się gdzie popadnie. Później planowanie ułatwiły odpowiednie trunki, fantazja się załączyła i stwierdziliśmy, że na sankach to my zjedziemy z góry w pół godziny, więc mamy jeszcze chwilkę.

Planujemy podejście na szczyt

Atak szczytowy nastąpił parę minut przed godziną 15. Warto było czekać, gdyż nisko położone słońce prześlicznie oświetlało teren. Krajobraz był bajeczny

Trochę późno, ale jak pięknie

Na szczycie, oczywiście trzeba było zatknąć flagę. No dobra, mam nadzieję, że nie daliście się nabrać. To już tam stało! Dla niewtajemniczonych (są w ogóle tacy?) to drogowskazy są i informacja, gdzie i na jakiej wysokości się znajdujemy.

Tu byłem - Błatnia

No ale co z tym oknem pogodowym?

No właśnie! Nic! Mimo ponad godzinnego opóźnienia, udało nam się zejść w niziny tuż przed zachodem słońca. Duża w tym zasługa sanek i dwóch dupolotów, które mieliśmy ze sobą. Dobre wyposażenie to podstawa, żeby nie brodzić w śniegu po pas!

Tak się wchodziło

A na dole?

Kolejna nagroda. Jako, że akcja dzieje sie w Brennej, nie wypadało nam nie odwiedzić jednej z tamtejszych karczm. Wybór padł na Kozią Zagrodę. Miejsce z duszą i pysznym jedzeniem. Uwielbiam ten moment, kiedy po całym dniu w lekkim mrozie, można usiąść w ciepłym miejscu, z kubkiem czegoś dobrego i przegryźć to szarlotką. Tak właśnie było.

Wyprawa zakończona sukcesem

Jeśli zainspirował Cię ten tekst, zachęcił do podróży, jesteś ciekawy szczegółów, co gdzie, skąd, dokąd, ile – napisz komentarz tutaj, lub zaczep mnie na facebooku na profilu Czasem Śmiesznie – chętnie opowiem więcej.

Herbata zimowa

To tu to tam, w poszukiwaniu zaginionej zimy

Niby zima za oknem a jednak jesień. Podobno zima ma niepowtarzalny klimat. W zimie są święta jedyne w swoim rodzaju. Pamiętam jeszcze białe, mroźne święta z dzieciństwa. Gdy jednak za oknem plucha, trudno mi złapać odpowiedni nastrój. Chciałbym również, żeby moje dziecko wiedziało co to zima. Czas nie pozwala na dalszy i dłuższy wyjazd, więc trzeba się ratować jak się da. A czasem da się całkiem fajnie. Dziś dwie fajne możliwości, prawdopodobnie znane dla osób ze Śląska. Dla osób z poza, może to być ciekawa alternatywa dla Zakopanego. Chociaż, może nie przyjeżdżajcie 😉 Będzie spokój.

Czantoria - śniegu nie ma

Pierwsza próba ratowania świątecznego nastroju – na kilka dni przed Wigilią Bożego Narodzenia. Wycieczka jednodniowa musi spełniać kilka warunków – dojazd do dwóch godzin (żeby był czas na miejscu), ma być śnieg (albo chociaż szansa na śnieg), ma być to miejsce w miarę łatwo dostępne (wysokogórska wspinaczka z kilkulatkiem w zimie dla mnie nie wchodzi w grę – po co ma za długo marznąć). No i ma być świąteczny nastrój.

Ozdoby świąteczne w Chacie na Czantorii

Wybór padł na Ustroń i Czantorię. Wszystkie kryteria spełnione. U podnóża góry śniegu brak. Za to pusto, ludzi nie ma, a kolejka działa. Wjeżdżamy więc na górę, a tam trochę pozostałości po sztucznym naśnieżaniu. Wystarczyło na małą bitwę. Później krótka wspinaczka na szczyt (gdzie jest też wieża widokowa, ale nie korzystaliśmy, bo ostatnio często tu bywamy). Ze szczytu po około 5 minutach marszu można dojść na polanę gdzie znajdują się dwie karczmy. Jedna po stronie czeskiej, druga po polskiej. Co ciekawe, w życiu nie byłem w tej po stronie polskiej. Kiedyś to zmienię, ale na razie myśl o knedliczkach zawsze przemawiała do mnie najbardziej. Tak i tym razem. W środku odnaleźliśmy trochę świątecznego nastroju. Przepiękny wystrój w drewnianej chacie, gorąca herbata (w sumie nawet trochę dało się zmarznąć zanim dotarliśmy na miejsce). Najważniejszy jednak był totalny spokój. Pustki, ze względu na okres przedświąteczny. To jest to.

Zapachniało zimią

Przy drugim wyjeździe świątecznego nastroju nie trzeba już było ratować. Brakowało jednak śniegu. Kolejne miejsce w okolicy, które spełnia kryterium szybkiego dojazdu i możliwości dostania się w góry to szczyty Szyndzielnia i Klimczok. Na Szyndzielnię prowadzi wyciąg gondolowy. Działa tam od lat 50tych zeszłego wieku, ale niedawno (2017) przeszedł gruntowną modernizację. Na szczyt jedzie się około 6 minut i tym razem po wjeździe na szczyt z szarego i ponurego podnóża (nie można powiedzieć że nizin) pojawia się bajkowa, biała kraina. Kilka minut zajmuje dojście do schroniska na Szyndzielni, które jest bajecznie położone – z przepięknym widokiem na panoramę Beskidów. Samo schronisko również architektonicznie bardzo ładnie wkomponowane w otoczenie.

Schronisko na Klimczoku

Naszym celem jest jednak schronisko na Klimczoku, głównie dlatego, że mamy ochotę na spacer. Dojście tam zajmuje około 30 minut. Nie ma tam jakichś dużych i trudnych podejść, więc każdy daje radę (również najmłodsza – która czasem z radością korzysta ze ślizgu – czyli dupolota). W schronisku na Klimczoku można dobrze zjeść. Ludzi jest więcej niż podczas naszej przedświątecznej wyprawy. Nie wszyscy leczą kaca po Sylwestrze – no tak bo wszystko dzieje się pierwszego stycznia – zapomniałem dodać. Przy schronisku jest świetna górka właśnie do zjeżdżania. Robimy sobie również zdjęcia z UAZem, który tam stoi. Niesamowite jest to auto – no i pasuje do scenerii. Wracamy wraz z zachodem słońca, który był doskonale widoczny. Chmury rozproszyły się akurat pół godziny przed końcem dnia. Mamy latarki, ale nie były potrzebne. Do kolejki docieramy w lekkim półmroku.

UAZ 452

Zainteresowani? Załączam zatem mapki dla niezorientowanych. Polecam wyprawę, również w inne pory roku. Te miejsca zawsze są niepowtarzalnie piękne.

Plan wycieczki na Czantorie
Plan wycieczki - Klimczok