Wpuszczeni w kanał(y) – czyli XIII Bieg Morskiego Komandosa

Gdzień na trasie

Niezwykłe jest to, co jest nie zwykłe

– Nie dostanę urlopu na piątek – powiedziała M.

– Ale jak to nie dostaniesz? Przecież ten weekend mamy zarezerwowany już od zeszłego roku? – powiedział zdezorientowany T.

– No nie dostanę – powiedziała smutna M.

– Dobra, to jadę sam a Wy dojedziecie w sobotę – podjął decyzję T.

– Jeszcze się zdziwisz jak będę czekać do soboty – stwierdziła wyzywająco M. – Gdy dzieją się fajne rzeczy, ja tam muszę być z Tobą.

Brawo Two Zero

Podróż do Gdyni minęła pod znakiem historii ze świata Wojsk Specjalnych. Całkowicie przypadkiem (tak, naprawdę :)), dzień wcześniej wpadła mi w ręce książka Andyego McNab, oparta na prawdziwych przeżyciach autora, opisująca odwrót grupy komandosów SAS po nieudanej misji sabotażowej, głęboko na terenie Iraku, podczas wojny o Kuwejt. Gdy zostali wykryci, a komunikacja z bazą zawiodła, członkowie oddziału postanowili wycofać się na piechotę w kierunku oddalonej o 120 km Syrii. Ostatecznie musieli pokonać dużo dłuższy dystans, na wrogim terenie. Całości nie ułatwiała pogoda. Jaki był rezultat tej akcji – nie zdradzę. Kto wie, ten wie, a kto nie wie, możliwe że ta krótka notka zachęci go do lektury. Czytając, powtarzałem sobie, że jeśli braknie sił na Kolibkach, to przypomnę sobię, że mój plecak waży tylko kilka kilogramów, działam tylko kilka godzin, nie marznę, nikt do mnie nie strzela, więc radę zwyczajnie sobie dam. Chłopaki z SAS nie mieli tak komfortowo.

Wyjątkowość

Rozgrzewka

XIII BMK w ogóle było jakieś takie wyjątkowe. Jak nigdy dotąd, nie przygotowywałem się jakoś specjalnie (błąd za który przyszło mi zapłacić…), jak nigdy dotąd na start przyszedłem sam i jak nigdy dotąd się nie spóźniłem. Najbardziej jednak wyjątkowe było to, że po dotarciu na miejsce, tym razem nie musiałem kroczyć sam. Tym razem, wielu z zawodników startujących w tym roku, nie było już dla mnie anonimowymi osobami. Z kilkoma osobami rozmawiałem wcześniej na innych biegach militarnych, kilka innych poznałem przez internet dzięki grupie, która jak sama się określa, zrzesza szanowne grono “uciekinierów z psychiatryka”. Niektórych rozpoznałem po narzepkach grupy. Wisienką na torcie był moment, w którym na plażę weszli Krzysztof z Magdaleną. Po krótkiej rozmowie, wręczyli mi mojego własnego rzepa identyfikującego mnie jako członka grupy Sfora BMK. Poczułem, się w tej chwili wyjątkowo – w końcu to BMK ostatecznie spowodowało moją fascynację tematyką biegów mundurowych, a bycie częścią jego sfory, grupy pasjonatów, to świetne uczucie. Wyjątkowe, było też to, że w tym roku po raz pierwszy przepustowość kanałów pod CH Klif była ok i nikt przede mną nie utknął w tunelu

Naprzód, naprzód, naprzód...

Zanim padły słowa powyżej odbyła się tradycyjna rozgrzewka, pełna tradycyjnego “słodkiego pierdolenia”. My sobie leżeliśmy w morzu, delektując się szumem fal, których w sumie to prawie nie było i słuchaliśmy odprawy o tym ile to niebezpieczeństw, bakterii, syfu, sinic, możliwych utonięć, zasłabnięć itp. czeka na nas na trasie. Ludzie leżą, słuchają i się śmieją, a to tylko może tiki nerwowe? Po zawodnikach BMK nigdy nie wiadomo. Później już odpowiednio przygotowaniu ruszyliśmy na start.

Deja Vu

Teraz kilka suchych faktów, dla rzetelności reporterskiej. Trasa biegu była bardzo zbliżona do zeszłorocznej (troszeczkę krótsza) i wg. zegarka liczyła około 22km. Teoretycznie powinno być więc łatwiej, a biorąc pod uwagę moje wyniki z zeszłych lat, magiczny limit powinien zostać złamany. Różnicę zrobiła temperatura (nie wiem ile było dokładnie stopni, ale ciepło), która sprawiła że zabrany ze sobą na trasę zapas wody bardzo szybko się kurczył, oraz moje podejście do treningu w tym roku. Do tegorocznego BMK podszedłem z marszu, bez specjalnych przygotowań, wybiegań. Mało też w tym roku było wycieczek górskich.  Do 14 km jeszcze się jakoś trzymałem. Przełomowy moment nastąpił na przeszkodzie na drugiej pętli, gdzie do pokonania była belka, po której można było się wdrapać i przeskoczyć na drugą stronę, bądź jeśli ktoś jest bardzo odważny spróbować na nią wbiegnąć. Na pierwszej pętli, belka jeszcze nie była ubłocona, więc przeskoczyłem bez problemu, na drugiej siłowałem się z nią dobrych parę chwil bez skutku. Na szczęście, nadeszli koledzy ze Sfory i dosłownie mnie tam wepchnęli. Później już nie było takich wpadek, ale moje tempo też mocno siadło. Ostatecznie, ukończyłem w czasie poniżej 6 godzin, prawie godzinę gorzej niż 2 poprzednie edycje. Właściwie, przez moment miałem nawet ochotę zrezygnować, ale jak dotarło do mnie, z jakim rzepem na ramieniu biegnę, to mi przeszło. Takiej szydery bym nie zniósł :). No i w pewnym momencie usłyszałem jak moja córka krzyczy “Tatuś, tatuś”. M. dotarła jak obiecała. Nie mogło już więc być inaczej, trzeba było dotrwać do mety, choćby na czworaka. Tak to już jest, że BMK obnaży wszystkie Twoje słabości i błędy. Walka trwa. Za rok przecież kolejna edycja.

Celowo nie opisuję dokładnie trasy, jeśli ktoś jest ciekawy odsyłam do relacji z poprzednich edycji dostępnych na blogu.

Link do relacji z edycji 2021

Link do relacji z edycji 2020

Meta

Na mecie medal, piwko i chwila radości. Teraz można zacząć świętować. Chwila, napisałem medal? Tak, w tym roku był kawałek metalu na sznurku. Przez ostatnie dwa lata nagrodą pamiątkową za pokonanie trasy w jednej z bojowych kategorii był coin (niestety przez wielu krytykowany). Osobiście wolałem formę monety, ale medal też będzie wisiał dumnie w eksponowanym miejscu. A Maciek ze Sfory, wykombinował jak do medalu przyczepić odznaki, z ostatnich trzech biegów. Zatem wszystko było przemyślane i na miejscu! Szanowni organizatorzy – fajnie, że to robicie. Nie przestawajcie.

Legitymacja służbowa

Ponieważ jestem wielkim fanem biegu i wszystkiego co z nim związane, oczywiście nie mogłem zapomnieć o legitymacji. To był mój trzeci BMK, zatem odebrałem swoją trzecią odznakę. Tym razem brązową – do srebrnej i złotej którą już mam. Kolekcja jeszcze nie jest pełna i do kompletu została odznaka honorowa – platynowa. Tutaj, niestety mała łyżka dziegciu wpadła do miodu – organizatorzy obiecywali podczas XI edycji, że osoby, które ukończą tą edycję, oraz edycję XII i XIII w jednej z kategorii bojowych (HARD, HARD X, HARD Historyczny, HARD Team) otrzymają platynową odznakę honorową z pominięciem brązowej. W moim przypadku tak się nie stało, mimo spełnienia warunków. Zamieszanie wynikło z tego, że w poprzednim roku nie miałem legitymacji ze sobą, dlatego zabrakło wpisu (mimo odebranej odznaki, co zostało odnotowane w jakimś dzienniku). Dziewczyny w biurze zawodów, nie słuchały co mam do powiedzenia. Wydały brązową odznakę, wbiły pieczątkę w miejscu złotej z zeszłego roku z dzisiejszą datą i po temacie. Taka uroda tego biegu, łatwo zostać zaklasyfikowany jako męczydupix i spławiony. Plus z tej sytuacji jest taki, że posiadam teraz wszystkie odznaki zwykłe, i w chwili zdobycia platynowej będę miał komplet (włącznie z brązową). A co jeszcze daje legitymacja? Wg niektórych – nadzieję w mroku, wg innych – zniżkę na wodę z morza. Jeszcze inni podrywają na nią dziewczyny w barach. Są też tacy, którzy całkiem o niej zapomnieli – wtedy nie daje nic.

Firetest

Wieczór tym razem również był wyjątkowy, bo w towarzystwie Sfory. Dawno nie widziałem tylu pozytywnych ludzi w jednym miejscu. Dziękuję za możliwość rozmowy z Wami, na wiele różnych tematów, od tych całkiem luźnych, do takich które rozwinęły moją wiedzę na tematy związane z naszym hobby, informacje o innych biegach militarnych i nie tylko militarnych, czy ciekawych szkoleniach wojskowych dostępnych na rynku cywilnym. Dobrze wiedzieć, że jeśli potrzebowałbym pary na Grom Challenge, czy jeśli chciałbym sformować Team na przyszłoroczne BMK to mam gdzie szukać.

Sfora BMK 2022
Sfora BMK - 2022

Małe BMK

Tegoroczne BMK było dziecinnie proste

Na drugi dzień, tradycyjnie odbył się Bieg Małego Komandosa. Tam również wystawiłem swoją małą zawodniczkę. Nic nie mogło jej powstrzymać! Jestem dumny! Chociaż dzień wcześniej zastanawiałem się, czy jestem dobrym tatą i czy powinienem dziecko chwalić czy jednak okrzyczeć. Zresztą zobaczcie sami na zdjęciu powyżej. Czego się jednak spodziewać, jeśli dziecko już pół życia startuje w BMK.

Moja medalistka
Uwierzycie, że już pół życia startuję w BMK?

Ostatnich gryzą psy

Nie warto się spóźniać! Taką lekcję wyciągnąłem z tegorocznej edycji BMK. No to morał już mamy, teraz czas snuć opowieść…

Dobre przygotowanie kluczem do sukcesu

Oczekuj nieoczekiwanego – gdzieś to słyszałem. Coś w stylu bądź gotowy na wszystko, a życie i tak cię zaskoczy. Można też w drugą stronę, olać temat i zobaczyć co będzie. Czasem udaje się i z takim podejściem… Ja planuję – tak dobrze, że kreuję nieoczekiwane i spóźniam się na start. Karabiny już są wydane, a punktualni koledzy już dawno pluskają się w Bałtyku, korzystając z pięknych okoliczności przyrody. A ja stoję jak ten kołek i czekam, może jednak nie będzie srogiej kary i pozwolą wystartować. Pozwolili. W nagrodę kąpiel w zatoce była krótsza – tylko na tyle żeby szanse były równe, a plecak nie ważył już tyle, co na sucho.

 

Start…

Założenie w tym momencie było proste. Startuje ostatni, po drodze wyprzedzam tyle osób ile się da, łamię magiczną barierę czterech i pół godziny i na metę wpadam sekundę przed końcem czasu. Marzenia…

Trasa w przybliżeniu

Na początku trasa była bardzo zbliżona do zeszłorocznej. Odcinek plażowy, kilka potykaczy, rzeka. Gdy startujesz ostatni musisz trochę odstać przed zasiekami, równoważnią, później trochę pokrzyczeć LEWA i DZIĘKUJĘ na ścieżce, zaklinować się przy linie na plaży (i legalnie wziąć kilka głębszych wdechów przed wspinaczką). No i już wiem, że zrealizować upragniony cel nie będzie łatwo. Z moim bieganiem wszystko musi ułożyć się idealnie, żeby złamać limit. Wróciłem silniejszy, ciężar tak nie przeszkadza, ale biegam dalej okazjonalnie. 

(Nie) lubię zapier*ać

Hard X - kategoria na którą chciałbym zasłużyć

Teraz pora na rzut oka na mapkę powyżej. Odcinek o wymownej nazwie na z. I taka prawda. Jak ktoś chce wykręcić dobry czas na BMK, musi zasuwać wszędzie tam, gdzie zasuwać się da. Tutaj jest trochę asfaltu, trochę łatwiejszego terenu w lesie. Da się, naprawdę. Tutaj myślałem, że idzie dobrze. Poznałem nawet kilkakrotnie tego samego kolegę (a właściwie ja go raz, a kolega mnie kilka – za każdym razem pytał o mój czas z poprzedniego BMK i za każdym razem zawieraliśmy znajomość na nowo). Z tego miejsca przesyłam pozdrowienia. Fajne to było – jeśli czytasz, odezwij się. Dzięki za pomoc w utrzymaniu tempa na tym odcinku. 

No i kanał…

Wchodząc do kanałów czułem się dziwniej niż przed rokiem. Wtedy byłem nieświadomy, tym razem wiedziałem czego się spodziewać no i napiszę to wprost – niepokój był. Tym razem zabrałem nakolanniki co uratowało mi kolana na dalszą część biegu. Niestety pozycja startowa dała o sobie znać i znowu kilka minut uciekło w zatorach. Znowu legalnie można było wziąć kilka chwil oddechu. No i ludzie jakby bardziej ludzcy robią się w tym miejscu. Ciekawe rozmowy o życiu, miłości i filozofii. Zdecydowanie lepiej niż na deptaku w Sopocie. 

Kiedy będzie tata?

Nadzieja umiera ostatnia

Po wyjściu z kanałów wiedziałem już, że zmieszczenie się w limicie będzie bardzo trudne, ale wydawało się wciąż wykonalne. Zostało mi prawie dwie godziny. Niestety tutaj wychodzi jaka ze mnie łajza biegowa i o co chodzi w motto BMK – run for something or walk for nothing. U mnie to był już bardziej chód przeplatany truchtem. Teren nie pomagał. Przed linami na black river sprawdzam czas i jest 4:06. Jeszcze 24 minuty, a już Kolibki. Ruszam ogniem przez liny i bez zatrzymywania się na ścianę (omijam kolejkę, ale była luka na ścianie, sorry 😘). Noga ujechała i skończyło się rumakowanie. Siły jednak jak u konia (szkoda że nie biegam jak koń), więc trzymam się środkowej belki, blokuję nogę, ktoś chyba lekko podparł z tylu (dziękuję) i już wciągam się na rampę. Wciągam wiszących i lecę dalej. Wciąż się łudzę, bo mam 20 minut. 

Skośna i w środku ja

Czyż nie dobija się koni?

Podobno to specjalność BMK, że jeśli myślisz, że widziałeś już wszystko, to nic nie widziałeś. Po wysokiej górce jest kolejna wyższa, po „dużo błota” jest „więcej błota”. Po „wysokiej siatce” jest „jeszcze wyższa”. Wszystko nagromadzone na jakichś dwóch kilometrach. Złudzenie o pokonaniu limitu prysło gdzieś między jakimś rowem a kontenerem. W sumie nawet nie wiem. Pozostało ukończyć z twarzą, cieszyć się trasą, pomagać napotkanym współtowarzyszom i korzystać z pomocy. Na tym etapie czułem już zmęczenie i doceniałem chęć współpracy i każde kilka słów wymienione na trasie. No i chyba każdy zapamiętał żołnierza tłumaczącego prawo Archimedesa przy niecce z wodą, która była zasłonięta kratą. „Ty się kładź, a fizyka zrobi swoje. To jest nauka Panowie!”.  Od razu widać, że Pan Żołnierz to jednak fachowiec 😂. Na koniec zjazd ze zjeżdżalni Black River. Cytat z BMK – jedyny taki bieg, który puszcza kaczki człowiekiem. Tekst roku. Co czuję, niedosyt – wychodzę z wody i wbiegam na metę, już po nic, już po limicie, ale biegnę te parę metrów żeby jeszcze urwać kilka sekund. Fajnie było. Wracam za rok!

 

Na mecie

Na końcu zawsze jest cisza

Podobno tegoroczna edycja BMK była trudniejsza od zeszłorocznej. Bo błoto, bo górki, bo inaczej rozłożone przeszkody. W tym świetle czas zbliżony do zeszłorocznego wydaje się sukcesem. Ja jednak wiem, co chciałem osiągnąć. Run for something or walk for nothing. U mnie zabrakło tego pierwszego i wyszło to drugie. Start w ostaniej fali nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Ludzie, którzy startowali ze mną ramię w ramię byli później w czołówce, zatem można było. Siła potrzebna do BMK już jest. Teraz trzeba robić wytrzymałość biegową i zrealizować cel za rok. I fajnie. Bo wciąż mam motywację, by robić swoje. 

BMK to nie tylko dorośli

Moja motywacja

BMK to nie tylko biegi dla dorosłych. To również biegi dla dzieci z fajną rodzinną atmosferą. Też mam swojego małego komandosa w domu. Jestem z niej bardzo dumny! Znów całą trasę pokonała sama. Ostatnie kilka metrów bez buta. Na szczęście nie tego, w który wpięty był chip. No cóź – muszę zadbać o lepszy sprzęt dla młodego pokolenia.

Kolekcja 2021