Pa(Ma)górki dla leniwych

Dzisiaj szybka opcja dla mniej wprawionych spacerowiczów, rodzinny wypad, czy popołudniowy spacer. Zależy kto, jak i o jakiej porze dnia się za to zabierze oraz jak daleko postanowi pójść.

Pod, nad czy obok?

Bielsko – Biała jest fajnym miastem z wieloma ciekawymi opcjami. Np. z takiej Straconki można wybrać się na Magurkę. Droga o wdzięcznej nazwie „Górska” wiedzie do Czernichowa. Asfalt jest fajny, zakręty kręte (a jakie mają być) to i motocyklem się fajnie jeździ. Dzisiaj ważne jest to, że w połowie tej drogi jest leśny parking, a parkując na nim jesteśmy już w połowie drogi pieszej (ze Straconki) na Magurkę. Parking jest niewielki – na oko tak z 15 miejsc jak wszyscy się postarają, więc jest to opcja bezpieczna na środek tygodnia lub wczesną weekendową porą. Inaczej może być zajęty.

Niewielki parking na ul. Górskiej

Zielony szlak pokazuje stamtąd 45 minut do schroniska na Magurce. Jest to około 2 kilometry pod górkę. Obliczając czas trzeba wziąć poprawkę na zatrzymanie w celu łapania oddechu (znowu, w zależności od wprawy piechura). Czterolatki wchodzą 90 minut.

Schronisko na Magurce

Schronisko na Magurce działa „normalnie”. Można wejść do środka, zrobić pieczątkę w książeczce PTTK, zjeść coś dobrego, czy zatrzymać się na nocleg. Cudzysłów zastosowałem, ponieważ ze względu obecne regulacje stoliki stoją daleko od siebie, przy każdym jest jedno, góra dwa miejsca (chyba że ławka). W ogóle długo stałem przed i zastanawiałem się czy można wejść do środka (na drzwiach dalej wisiała kartka – zadzwoń to Cię obsłużymy). Zadzwoniłem raz i drugi, a za trzecim razem wyszła miła Pani ze szmatą (no dobra, bez szmaty, ale lepsza przygoda by była gdyby jednak z…) i powiedziała „a.. proszę wchodzić, myślałam że jakieś dzieciaki się dzwonkiem bawią”. Skorzystaliśmy. I dobrze, bo pomidorowa i frytki z solą to największa górska atrakcja. W schronisku dalej jest miło i przytulnie. Polecam jednak skorzystać z WC przed złożeniem zamówienia na kuchni. Toaleta jest płatna, ale jej koszt można odliczyć od ceny posiłku.

Tu byliśmy, dowód dla PTTK

Z Magurki można pójść na Czupel albo i dalej. Nawet do Smoczej Jamy. My nie dotarliśmy ani tam ani tam, ponieważ musielibyśmy dołożyć zbyt wiele czasu i energii, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zaplanować to tak żeby zdążyć. Polecam. Fajna opcja, tym bardziej że od Magurki dalej jest już w miarę płasko, a całe przewyższenie pokonuje się na samym początku.

Znak potwierdza, że jest pięknie

Dziś tyle ode mnie. Czy byliście już w tym miejscu? Jakie są Wasze wspomnienia? A może macie jakieś pytania? Zachęcam do komentowania tutaj lub na Facebooku.

Blog górski?

Wygląda na to, że lubię robić sobie pod górkę. Piszę długie teksty w czasach, kiedy wszyscy tylko przewijają zawartość i przeglądają zdjęcia. Założyłem bloga z myślą o zawartości sportowej, a wychodzi z tego blog górski – czyli znowu pod górkę. W końcu znajdę swój szczyt (żeby nie napisać niszę), ale skoro to mój blog, to będzie po mojemu.

Góry - ostatni bastion

Tak sobie pomyślałem, że wykorzystam dany mi czas, na odświeżenie znajomości z Beskidami. Dawno dawno temu uwielbiałem tam wędrować. Zapamiętałem te wędrówki bardziej jak wyprawy, długie, męczące, ale bardzo satysfakcjonujące. Teraz świat się zmniejszył, zmieniła się perspektywa i chciałbym napisać, że Beskidy dalej pozostały ogromne i tajemnicze, ale niestety tak nie napiszę. Są piękne, dostarczają satysfakcji i pięknych widoków. Spacery po nich zaczynają jednak przypominać wyjścia do parku. Pozostało na szczęście górskie pozdrowienie „cześć” dla mijanych wędrowców, jednak teraz czasem nie ma miejsca na oddech między nimi. Te „kilka” lat temu wydawało mi się, że góry były mniej zadeptane. Wrażenie może być mylne, teraz jeżdżę weekendami, ale jednak, wydawałoby się, że skoro schroniska są pozamykane (pełnią swe funkcje na wynos) ludzie nie będą ciągnąć tłumnie na szlaki. Jednak ciągną, i dobrze. Może to zasługa przepisów antywirusowych, każdy szuka miejsca, gdzie może odetchnąć pełną gębą. A czego ja szukam w górach? Odpoczynku, odosobnienia, sposobności do treningu (odpowiednie obciążenie plecaka musi być 😊 ).  Na szczęście wciąż to znajduję, a każdy wypad ładuje mi akumulatory na kolejny okres czasu.

Kościół na Stecówce

Teraz konkrety - Barania Góra

Totalnie na spontanie, o 9:00 rano byliśmy już na przełęczy Kubalonka w Wiśle. Z tamtąd ruszyliśmy na Baranią Górę. Trasa około 11 km (czerwony szlak) jest dość prosta technicznie, ale mało widokowa, głównie las. Pusta, aż do schroniska na Przyslopie. Zaraz za nim zaczyna się już park krajobrazowy. To jest najtrudniejsza część trasy, kamieniste podejście na samą Baranią Górę. Tam są już tylko piękne widoki. Powrót tą samą trasą. O godzinie 15:00 jesteśmy  z powrotem na Kubalonce. Idealna wycieczka jednodniowa.

Na wieży widokowej na Baraniej Górze

Konkret numer dwa - do granicy na Pilsku

I tylko do granicy. Ze względu na obostrzenia nie zdecydowaliśmy się iść dalej (mimo, że w górach kontroli nie było) na szczyt. Widok z granicy jest jednak imponujący. Po drodze jest schronisko na hali Miziowej, malowniczo położone. Znów, z powodów prawnych, serwują na razie tylko dania na wynos, ale żurek był świetny.

Pilsko - Granica ze Słowacją

Wchodziliśmy żółtym szlakiem z Korbielowa. Później powrót szlakiem zielonym wzdłuż nieczynnej (znowu obostrzenia) kolejki. Taki mamy klimat (trochę zombie apokalipsa). Gdybyście planowali taką wycieczkę, mi zajęła około 6 godzin (nie licząc dojazdu do Korbielowa), nie spiesząc się zbytnio.

Wyciąg w Korbielowie - nieczynny z powodu zombie apokalipsy

Wisienka na torcie - hala na Rycerzowej

Chyba najpiękniejsze miejsce w Beskidach (subiektywna ocena autora) to hala na Rycerzowej. Uwielbiam to schronisko, więc tym razem zabrałem tam całą rodzinę. Wejście spod kościoła w Soblówce zajmuje od godziny do trzech w zależności od wprawy piechurów i chęci na podziwianie widoków po drodze

Balet - plie (czy jakoś tak, ja tylko małpuje)

Początek jest łatwy i przyjemny (droga asfaltowa w lesie), później przemienia się w trochę trudniejsze leśne podejście, wąską ścieżką. Od czasu do czasu są do przeskoczenia jakieś powalone drzewa, strumyczki czy trochę błota. Czyli pięknie. Bardzo dużo ludzi na szlaku z rana i tyle samo przy schronisku, mimo, że oczywiście działa tylko na wynos. Akcja dzieje się jednak w weekend więc w sumie, czego innego się spodziewać. Schodzić zaczynamy dość późno bo po godzinie 17, ale wtedy szlak jest zupełnie pusty, wreszcie mogliśmy posłuchać śpiewu ptaków i innych odgłosów przyrody. Udało się nawet zaobserwować dzięcioła z bardzo bliska.

I co dalej?

Odmrażanie

Zastanawiałem się długo, czy cokolwiek pisać teraz na blogu. Czy jeśli już coś napisać to nawiązywać do obecnej sytuacji z wirusem w tle. Bo generalnie pisać nie chciałem z kilku powodów:

– o akcji #zostanwdomu pisali wszyscy

– trenowanie w domu, wiadomo że się to robi, choćby w ograniczonym zakresie, żeby nie wypaść z rytmu; o tym też pisali wszyscy

– o tym, że jednak w domu się nie siedzi? Tym bardziej, dla mnie wątpliwe moralnie, bo z jednej strony wszędzie samoizolacja, ale z drugiej strony ktoś może pomyśleć, że skoro ten gość (czyli ja) łazi po świecie (mimo, że 100 metrów od innych ludzi) to może ja też mogę i powinienem (i wtedy nie koniecznie w miejscach gdzie można zachować odległość). Łażenie ok, ale promowanie tego, gdy presja społeczna jest na coś kompletnie innego. Wątpliwe.

Nie będę wdawał się w żadne dyskusje i polemiki na temat zakazów, które obowiązywały i które obowiązują. Wirusologiem nie jestem, nie pracuję w szpitalu, nie mam dobrego obrazu sytuacji. Tylko to co widzę w mediach – a stamtąd dociera wiele sprzecznych informacji.

Uważam też, że prawo powinno być prawem, prostym, zrozumiałym, przez co łatwym w egzekwowaniu przekazem. Za dużo zostawiono w pewnych kwestiach możliwości dowolnej interpretacji, przez co każdy może teraz udawać eksperta i interpretować jak chce. Regulacji powinno być ja najmniej, ale jeśli są wprowadzane nie powinny zostawiać pola manewru. Tyczy się to każdej kwestii, nie tylko wirusa, ale ponieważ ten przypadek jest niewidzialny i tak naprawdę nikt (może poza wąską grupą ludzi bezpośrednio związanych z medycyną) nie wie jakie naprawdę jest zagrożenie, wirus pokazuje właśnie jak bardzo zróżnicowanie reagujemy jako społeczeństwo na niejasności.

Ponieważ wszystko jest właśnie odmrażane, ja postanowiłem odmrozić bloga.
 

Wkrótce ruszam z porcją nowych zdjęć i kilkoma relacjami z wycieczek. Nie bardzo wiadomo pod które zawody trenować, bo wszystko jest odwoływane, ale kto wie może jeszcze w tym roku jakaś wisienka się trafi (mam swój typ na 31.08.2020).

Tymczasem, cytując pewnego znanego Wiedźmina – Bywajcie!

Od siebie dodam jeszcze: bądźcie zdrowi!

Zimowa wyprawa na Mount Ever Błatnią

Co będziemy siedzieć w domu, ej ruszmy się.  Tak zaczęła się kolejna wyprawa w Beskidy. Tym razem może coś ambitniejszego? Bez wyciągu? Ej ale to zima jest. Damy radę w tym śniegu? No, damy radę. My będziemy wspinaczami, a ty weźmiesz sanki i będziesz Szerpem z Himalajów. Eeee, że kim będę? Nooo, Szerpem z himalajów – będziesz szarpał sanki na szczyt i będzie fajnie. A tlen macie? Okno pogodowe obliczone? A drogę znamy? Przewodnika też trzeba, to weźmiemy i przewodniczkę. Mniej więcej taka rozmowa odbyła się tuż przed wyjazdem. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy.

Konie to jednak są piękne

No i poszły konie po bet… to jest po śniegu. Ale tylko tak w przenośni, bo te konie z obrazka to nie nasze, ale takie spotkane na szczycie, który mieliśmy zdobyć. Koniec dygresji, wracamy do opowieści.

Pamiętajcie o oknie pogodowym!

No właśnie, to zimowa wyprawa. Pamiętajcie o oknie pogodowym. Więc plan jest taki – jedziemy o 8 to o 9 jesteśmy na miejscu. Dwie godziny na wejście na szczyt (normalnie to poniżej godziny i da radę, ale dostosowujemy czas do najwolniejszego uczestnika wyprawy podążającego w pozycji leżącej na sankach). Na szczycie będziemy na 12, szybko zjemy, na 15 zejdziemy i jeszcze będzie jasno. No ale latarki trzeba zabrać.

A w rzeczywistości?

No wchodzimy, wchodzimy - taram

A w rzeczywistości to luzik. Godzina opóźnienia na starcie. U podnóża góry, skąd zaczyna się nasze mozolna wspinaczka, jesteśmy półtorej godziny po planowanym czasie. Zapomnieliśmy zabrać ze sobą tlenu… wróć, żartuję, to nie wycieczka wysokogórska i nie ten film, ale o wyposażeniu warto pamiętać. Przynajmniej o dobrych butach trekingowych i nieprzemakalnych spodniach. Śnieg momentami sięgał po kolana, a trzeba wziąć pod uwagę, że w tym roku zima jest łaskawa. Podejście zajmuje około 2 godzin i w schronisku jesteśmy około 13. Dobry czas. Zachód słońca planowany jest na 15:48.  Szlak jest pusty, od połowy drogi można spokojnie ciągnąć sanki (nie trzeba wnosić pasażera na plecach).

Przygotowanie do ataku szczytowego - schronisko

Schronisko na Błatniej

Zanim jednak dotarliśmy do schroniska, okazało się, że góra zaczyna zbierać swoje żniwo, jeden z uczestników wyprawy odmówił dalszego marszu, twierdząc że już dalej nie idzie, nie wstanie i tak będzie leżał. Później jednak wybuchł śmiechem i stwierdził, że to taki żart był i tylko aniołka chciał zrobić. No i fajnie.

Takie tam w śniegu

Wracając do planowania ataku szczytowego

Mimo, że szlak na szczyt był pusty, w schronisku było pełno. Kilkanaście minut czekaliśmy na miejsce przy stoliku grzejąc się gdzie popadnie. Później planowanie ułatwiły odpowiednie trunki, fantazja się załączyła i stwierdziliśmy, że na sankach to my zjedziemy z góry w pół godziny, więc mamy jeszcze chwilkę.

Planujemy podejście na szczyt

Atak szczytowy nastąpił parę minut przed godziną 15. Warto było czekać, gdyż nisko położone słońce prześlicznie oświetlało teren. Krajobraz był bajeczny

Trochę późno, ale jak pięknie

Na szczycie, oczywiście trzeba było zatknąć flagę. No dobra, mam nadzieję, że nie daliście się nabrać. To już tam stało! Dla niewtajemniczonych (są w ogóle tacy?) to drogowskazy są i informacja, gdzie i na jakiej wysokości się znajdujemy.

Tu byłem - Błatnia

No ale co z tym oknem pogodowym?

No właśnie! Nic! Mimo ponad godzinnego opóźnienia, udało nam się zejść w niziny tuż przed zachodem słońca. Duża w tym zasługa sanek i dwóch dupolotów, które mieliśmy ze sobą. Dobre wyposażenie to podstawa, żeby nie brodzić w śniegu po pas!

Tak się wchodziło

A na dole?

Kolejna nagroda. Jako, że akcja dzieje sie w Brennej, nie wypadało nam nie odwiedzić jednej z tamtejszych karczm. Wybór padł na Kozią Zagrodę. Miejsce z duszą i pysznym jedzeniem. Uwielbiam ten moment, kiedy po całym dniu w lekkim mrozie, można usiąść w ciepłym miejscu, z kubkiem czegoś dobrego i przegryźć to szarlotką. Tak właśnie było.

Wyprawa zakończona sukcesem

Jeśli zainspirował Cię ten tekst, zachęcił do podróży, jesteś ciekawy szczegółów, co gdzie, skąd, dokąd, ile – napisz komentarz tutaj, lub zaczep mnie na facebooku na profilu Czasem Śmiesznie – chętnie opowiem więcej.

Herbata zimowa

To tu to tam, w poszukiwaniu zaginionej zimy

Niby zima za oknem a jednak jesień. Podobno zima ma niepowtarzalny klimat. W zimie są święta jedyne w swoim rodzaju. Pamiętam jeszcze białe, mroźne święta z dzieciństwa. Gdy jednak za oknem plucha, trudno mi złapać odpowiedni nastrój. Chciałbym również, żeby moje dziecko wiedziało co to zima. Czas nie pozwala na dalszy i dłuższy wyjazd, więc trzeba się ratować jak się da. A czasem da się całkiem fajnie. Dziś dwie fajne możliwości, prawdopodobnie znane dla osób ze Śląska. Dla osób z poza, może to być ciekawa alternatywa dla Zakopanego. Chociaż, może nie przyjeżdżajcie 😉 Będzie spokój.

Czantoria - śniegu nie ma

Pierwsza próba ratowania świątecznego nastroju – na kilka dni przed Wigilią Bożego Narodzenia. Wycieczka jednodniowa musi spełniać kilka warunków – dojazd do dwóch godzin (żeby był czas na miejscu), ma być śnieg (albo chociaż szansa na śnieg), ma być to miejsce w miarę łatwo dostępne (wysokogórska wspinaczka z kilkulatkiem w zimie dla mnie nie wchodzi w grę – po co ma za długo marznąć). No i ma być świąteczny nastrój.

Ozdoby świąteczne w Chacie na Czantorii

Wybór padł na Ustroń i Czantorię. Wszystkie kryteria spełnione. U podnóża góry śniegu brak. Za to pusto, ludzi nie ma, a kolejka działa. Wjeżdżamy więc na górę, a tam trochę pozostałości po sztucznym naśnieżaniu. Wystarczyło na małą bitwę. Później krótka wspinaczka na szczyt (gdzie jest też wieża widokowa, ale nie korzystaliśmy, bo ostatnio często tu bywamy). Ze szczytu po około 5 minutach marszu można dojść na polanę gdzie znajdują się dwie karczmy. Jedna po stronie czeskiej, druga po polskiej. Co ciekawe, w życiu nie byłem w tej po stronie polskiej. Kiedyś to zmienię, ale na razie myśl o knedliczkach zawsze przemawiała do mnie najbardziej. Tak i tym razem. W środku odnaleźliśmy trochę świątecznego nastroju. Przepiękny wystrój w drewnianej chacie, gorąca herbata (w sumie nawet trochę dało się zmarznąć zanim dotarliśmy na miejsce). Najważniejszy jednak był totalny spokój. Pustki, ze względu na okres przedświąteczny. To jest to.

Zapachniało zimią

Przy drugim wyjeździe świątecznego nastroju nie trzeba już było ratować. Brakowało jednak śniegu. Kolejne miejsce w okolicy, które spełnia kryterium szybkiego dojazdu i możliwości dostania się w góry to szczyty Szyndzielnia i Klimczok. Na Szyndzielnię prowadzi wyciąg gondolowy. Działa tam od lat 50tych zeszłego wieku, ale niedawno (2017) przeszedł gruntowną modernizację. Na szczyt jedzie się około 6 minut i tym razem po wjeździe na szczyt z szarego i ponurego podnóża (nie można powiedzieć że nizin) pojawia się bajkowa, biała kraina. Kilka minut zajmuje dojście do schroniska na Szyndzielni, które jest bajecznie położone – z przepięknym widokiem na panoramę Beskidów. Samo schronisko również architektonicznie bardzo ładnie wkomponowane w otoczenie.

Schronisko na Klimczoku

Naszym celem jest jednak schronisko na Klimczoku, głównie dlatego, że mamy ochotę na spacer. Dojście tam zajmuje około 30 minut. Nie ma tam jakichś dużych i trudnych podejść, więc każdy daje radę (również najmłodsza – która czasem z radością korzysta ze ślizgu – czyli dupolota). W schronisku na Klimczoku można dobrze zjeść. Ludzi jest więcej niż podczas naszej przedświątecznej wyprawy. Nie wszyscy leczą kaca po Sylwestrze – no tak bo wszystko dzieje się pierwszego stycznia – zapomniałem dodać. Przy schronisku jest świetna górka właśnie do zjeżdżania. Robimy sobie również zdjęcia z UAZem, który tam stoi. Niesamowite jest to auto – no i pasuje do scenerii. Wracamy wraz z zachodem słońca, który był doskonale widoczny. Chmury rozproszyły się akurat pół godziny przed końcem dnia. Mamy latarki, ale nie były potrzebne. Do kolejki docieramy w lekkim półmroku.

UAZ 452

Zainteresowani? Załączam zatem mapki dla niezorientowanych. Polecam wyprawę, również w inne pory roku. Te miejsca zawsze są niepowtarzalnie piękne.

Plan wycieczki na Czantorie
Plan wycieczki - Klimczok