
Zachwieję dzisiaj chronologię wydarzeń i przeniosę się w czasie i przestrzeni do… No właśnie dokąd? Czy będzie to wiek XVII, XIX czy może XX? Dokąd zabierze nas dzisiejszy tekst? Sam jeszcze nie wiem, zaczynam pisać.
Nowogród – miasto na granicy Mazowsza i Kurpiowszczyzny. Malowniczo położone, u styku dwóch rzek – Narwi i Pisy. Idealne tereny do obrony, pomyśleli Polacy, Niemcy i Rosjanie. W efekcie podczas drugiej wojny światowej, przez miasto trzy razy przetaczała się nawałnica wojenna. Walki były ciężkie, a po wszystkim (nie tylko na skutek działań regularnych walk) podobno w mieście zostały tylko trzy chałupy. Ostała się za to cała masa bunkrów z tego okresu – w całości i zniszczonych. Na oznaczonych szlakach i na okolicznych polach. Stanowią świetny punkt do odkrywania podczas pieszych i rowerowych wycieczek. Do dzisiaj można natknąć się również na niewybuchy, mieszkańcy znajdują także w
ogródkach czy na łąkach pamiątki z tego okresu – choćby podkówki pod
buty oficerskie. W czasie zwiedzania zachowajcie ostrożność!

Historia miasta to jednak nie tylko wojna. Pierwsze wzmianki na jego temat pochodzą z XIV wieku. Ja jednak znów przeniosę się w czasie, tym razem do roku 1927, kiedy to Adam Chętnik założył w Nowogrodzie Muzeum Kurpowskie. Muzeum istnieje do dziś i jest duszą tego miasta. Położone nad rzeką, na wznoszącym się terenie, stanowi wspaniały punkt widokowy na miejsce, gdzie Narew łączy się z Pisą. Zwiedziłem wiele skansenów, ale ten jest jedyny i niepowtarzalny, właśnie ze względu na jego umiejscowienie. Nie wyobrażam sobie piękniejszego miejsca. Właśnie w tej scenerii, co roku w okolicach 15 sierpnia odbywa się Niedziela świętego Rocha.

W ten dzień wszystkie chaty w skansenie są otwarte dla zwiedzających. Pomiędzy chatami przechadzają się osoby w strojach ludowych. Można skosztować lokalnych przysmaków takich jak “psiwo” jałowcowe czy kozicowe. Jest to regionalne piwo bezalkoholowe, a ta zachęcająca nazwa (psiwo) wzięła się ze specyfiki gwary kurpiowskiej. Czy jest dobre? Trzeba spróbować i samemu wyrobić sobie zdanie. Jałowcowe to mój przysmak, a kozicowym (chociaż podobne w smaku), szybko dzieliłem się z towarzyszami zabawy, nie jestem fanem tej ilości cukru. Kolejnym przykładem regionalnego przysmaku są pampuchy – czyli coś zbliżonego do pączków, ale jednak… nie. Trzeba spróbować. Dla mnie hitem była rzemieślnicza chałwa (dużo nadmiarowych kalorii). Dla smakoszy na straganach dostępny był także regionalny chleb, miody, lemoniady, sery, a nawet kawior ze ślimaka.

Ponieważ nie samym jedzeniem człowiek żyje, teraz trochę o strawie duchowej będzie. Na festynie również można znaleźć stoiska rzemieślników i artystów ludowych. Zapraszam do galerii, na dole wpisu, tam znajdziecie kilka zdjęć przedstawiających co ciekawsze produkty.
W miejscu centralnym skansenu odbywały się pokazy tańca ludowego. Wystąpił zespół “Polski Łan”, który nie tylko grał, śpiewał i tańczył, ale również zabawiał publiczność grami i zabawami typu strzelanie z bicza, przy wytrząsanie jajek z kaczki (bez obaw, sztucznej). W tej ostatniej konkurencji nasz przedstawiciel osiągnął nawet nie mały sukces, bo zajął (ex aequo) pierwsze miejsce. Gratulacje.
Odbywały się również ciekawe konkursy sprawnościowe (dla dzieci i nie tylko). Jako zapalony przeszkodowiec, sam wziąłem udział w jednym z nich. Trzeba było wdrapać się po wysokim gładkim słupie, i wyjąć nagrodę z koszyka na jego szczycie. W tym roku mi się nie udało. Wrócę za rok.
Kolejna ujmująca widzów zabawa to także okładanie się worem siedząc na belce – kto spadnie pierwszy ten przegrywa.


Myślę, że udało mi się przekazać jak świetnie się bawiliśmy. Chętnie wrócę za rok – w końcu mam porachunki z słupem. Dla rzetelności dziennikarskiej/blogerskiej, wypada dodać jednak również jeden mały minus ponieważ nie wszystko przypadło mi do gustu. Na teren skansenu oprócz stoisk rzemieślniczych oraz artystów ludowych dopasowanych stylistycznie do przepięknego otoczenia została również wpuszczona typowo odpustowa szpetota oraz “dmuchańce” i karuzele dla dzieci, które oprócz tego, że mocno wysłużone i brzydkie, nijak nie pasują do tego miejsca. Gdyby tylko organizatorzy mogli je wystawić przed bramy skansenu (gdzie też jest miejsce), mój zmysł estetyczny nie ucierpiałby troszeczkę i mógłbym się w pełni zatopić w tym wspaniałym krajobrazie. A tak, no cóż było świetnie na 99%.
Zapraszam do oglądania zdjęć.
