
Wygląda na to, że lubię robić sobie pod górkę. Piszę długie teksty w czasach, kiedy wszyscy tylko przewijają zawartość i przeglądają zdjęcia. Założyłem bloga z myślą o zawartości sportowej, a wychodzi z tego blog górski – czyli znowu pod górkę. W końcu znajdę swój szczyt (żeby nie napisać niszę), ale skoro to mój blog, to będzie po mojemu.
Góry - ostatni bastion
Tak sobie pomyślałem, że wykorzystam dany mi czas, na odświeżenie znajomości z Beskidami. Dawno dawno temu uwielbiałem tam wędrować. Zapamiętałem te wędrówki bardziej jak wyprawy, długie, męczące, ale bardzo satysfakcjonujące. Teraz świat się zmniejszył, zmieniła się perspektywa i chciałbym napisać, że Beskidy dalej pozostały ogromne i tajemnicze, ale niestety tak nie napiszę. Są piękne, dostarczają satysfakcji i pięknych widoków. Spacery po nich zaczynają jednak przypominać wyjścia do parku. Pozostało na szczęście górskie pozdrowienie „cześć” dla mijanych wędrowców, jednak teraz czasem nie ma miejsca na oddech między nimi. Te „kilka” lat temu wydawało mi się, że góry były mniej zadeptane. Wrażenie może być mylne, teraz jeżdżę weekendami, ale jednak, wydawałoby się, że skoro schroniska są pozamykane (pełnią swe funkcje na wynos) ludzie nie będą ciągnąć tłumnie na szlaki. Jednak ciągną, i dobrze. Może to zasługa przepisów antywirusowych, każdy szuka miejsca, gdzie może odetchnąć pełną gębą. A czego ja szukam w górach? Odpoczynku, odosobnienia, sposobności do treningu (odpowiednie obciążenie plecaka musi być 😊 ). Na szczęście wciąż to znajduję, a każdy wypad ładuje mi akumulatory na kolejny okres czasu.

Teraz konkrety - Barania Góra
Totalnie na spontanie, o 9:00 rano byliśmy już na przełęczy Kubalonka w Wiśle. Z tamtąd ruszyliśmy na Baranią Górę. Trasa około 11 km (czerwony szlak) jest dość prosta technicznie, ale mało widokowa, głównie las. Pusta, aż do schroniska na Przyslopie. Zaraz za nim zaczyna się już park krajobrazowy. To jest najtrudniejsza część trasy, kamieniste podejście na samą Baranią Górę. Tam są już tylko piękne widoki. Powrót tą samą trasą. O godzinie 15:00 jesteśmy z powrotem na Kubalonce. Idealna wycieczka jednodniowa.

Konkret numer dwa - do granicy na Pilsku
I tylko do granicy. Ze względu na obostrzenia nie zdecydowaliśmy się iść dalej (mimo, że w górach kontroli nie było) na szczyt. Widok z granicy jest jednak imponujący. Po drodze jest schronisko na hali Miziowej, malowniczo położone. Znów, z powodów prawnych, serwują na razie tylko dania na wynos, ale żurek był świetny.

Wchodziliśmy żółtym szlakiem z Korbielowa. Później powrót szlakiem zielonym wzdłuż nieczynnej (znowu obostrzenia) kolejki. Taki mamy klimat (trochę zombie apokalipsa). Gdybyście planowali taką wycieczkę, mi zajęła około 6 godzin (nie licząc dojazdu do Korbielowa), nie spiesząc się zbytnio.

Wisienka na torcie - hala na Rycerzowej
Chyba najpiękniejsze miejsce w Beskidach (subiektywna ocena autora) to hala na Rycerzowej. Uwielbiam to schronisko, więc tym razem zabrałem tam całą rodzinę. Wejście spod kościoła w Soblówce zajmuje od godziny do trzech w zależności od wprawy piechurów i chęci na podziwianie widoków po drodze

Początek jest łatwy i przyjemny (droga asfaltowa w lesie), później przemienia się w trochę trudniejsze leśne podejście, wąską ścieżką. Od czasu do czasu są do przeskoczenia jakieś powalone drzewa, strumyczki czy trochę błota. Czyli pięknie. Bardzo dużo ludzi na szlaku z rana i tyle samo przy schronisku, mimo, że oczywiście działa tylko na wynos. Akcja dzieje się jednak w weekend więc w sumie, czego innego się spodziewać. Schodzić zaczynamy dość późno bo po godzinie 17, ale wtedy szlak jest zupełnie pusty, wreszcie mogliśmy posłuchać śpiewu ptaków i innych odgłosów przyrody. Udało się nawet zaobserwować dzięcioła z bardzo bliska.
