
Mordownik – inaczej Tojad mocny. Roślina występująca w strefie klimatu umiarkowanego, czyli w Polsce też. Jak widać na zdjęciu powyżej – całkiem ładna oraz równie … całkiem trująca.
Jak?
– Paweł, znasz jakieś fajne biegi na orientację? Zapytałem znad biurka ni z gruchy ni z pietruchy. Bez kontekstu.
– A znam. Za miesiąc jest Mordownik
– O, dobrze brzmi. Idziesz ze mną? – przyznam się, że spodziewałem się innej odpowiedzi.
– Chętnie.
No i poszliśmy. Paweł natomiast okazał się weteranem tego typu imprez.

Dlaczego?
Pytanie powyżej nie padłoby, gdyby nie spędzone parę dni wcześniej owocne dwadzieścia cztery godziny, podczas których właśnie nauczyłem się podstaw nawigacji w terenie. Niestety, nie zaliczyłem wtedy ostatniego postawionego przede mną zadania, gdzie zamiast czterech wyznaczonych punktów, odnalazłem tylko dwa, a zbliżający się limit czasu spowodował, że wróciłem do bazy z podkulonym ogonem, ale co w Vegas zostaje w Vegas, zatem szczegóły zostaną dla mnie. Ponieważ był to mój pierwszy od dzieciństwa kontakt z kompasem i nawigacją w terenie nie uznałem tego za porażkę, a wręcz zmotywowało mnie do dalszej pracy. W końcu przyjdzie czas wrócić do “Vegas”! (uśmiecham się na samą myśl – “Fake it until you make it” – znacie to?)

Co to?
Mordownik to zawody na orientację. Piesze lub rowerowe. Trasy piesze 10km, 25km i 50km – w założeniu oczywiście – pamiętać należy, że końcowy przebyty dystans zależy od nawigatora. Trasa rowerowa wg organizatora miała liczyć 100km. Zawody odbywały się w Łącku w Beskidzie Wyspowym. Zapewniło to niesamowite wrażenia estetyczne i urozmaiconą trasę.
Założenia

Już przed startem ustaliłem z Pawłem, że moim celem jest zabawa z mapą, spokojne planowanie trasy i analizowanie przebytego terenu. Tak, żebym koniec końców patrząc na mapę umiał bezbłędnie interpretować oznaczenia znajdujące się na niej z punktami w terenie. Nauka planowania trasy była dla mnie najważniejsza – identyfikacja wzniesień, charakterystycznych punktów orientacyjnych. Najważniejsze było spełnienie zasady: w każdym momencie wiesz, w którym miejscu na mapie się znajdujesz. Ostatnim założeniem było, że nie biegamy. Pracy z mapą na zmęczeniu nauczę się jak już dobrze opanuję podstawy. Także, korzystamy z kompasu, mierzymy odległości na mapie i liczymy parokroki.

Trasa
Wybraliśmy trasę TP25. Bardzo fajnie poprowadzona, przez ciekawe miejsca widokowe w Beskidzie Wyspowym. To był mój pierwszy raz w tej okolicy, i myślę, że dzięki tej trasie zobaczyłem dość sporo charakterystycznych miejsc. Począwszy od wieży widokowej na górze Modyń, skończywszy na Cmentarzu Cholerycznym w Zagorzynie. Przy okazji, przyswoiliśmy również trochę informacji o nietoperzach, poćwiczyliśmy alfabet Morsa i przypomnieliśmy sobie jak wiązać węzeł ratunkowy. Trasa była skonstruowana tak, że do większości miejsc można było dojść drogami, czy ścieżkami, jednak nie byłbym sobą, gdybym choć raz nie zamoczył butów. Przejście strumieniem do punktu kontrolnego było zbyt kuszące, by podążać ścieżką – mimo, że zaoszczędziliśmy w ten sposób tylko około pół kilometra, i pewnie ze względu na trudniejszą trasę zero czasu, przez chwilę uśmiech zamieścił na twarzy jeszcze bardziej. Mokre buty do końca trasy przypominały o fajnym fragmencie marszu. Było, jeszcze kilka fragmentów trasy, które pokonywaliśmy na azymut, ale tak jak napisałem wcześniej – nie taka była jej charakterystyka. Można było przejść suchą stopą.
Zawsze wiem, gdzie jestem na mapie

Zasada jest prosta, nie wiesz dokładnie gdzie jesteś, wracasz biegiem do ostatniego punktu, którego jesteś pewny, wyznaczasz trasę od nowa, mierzysz odległość do najbliższego punktu charakterystycznego, idziesz i liczysz parokroki. Jeśli doliczysz do końca, a puktu nie ma, dokładasz dziesięć procent i idziesz dalej. Jeśli nie znajdziesz punktu, musisz podjąć decyzję, brniesz dalej o kolejne dziesięć procent, lub wracasz do punktu kontrolnego. Ważne jest, żeby wiedzieć kiedy zawrócić.

Każda decyzja jest lepsza od jej braku
Przez ponad dziewięćdziesiąt pięć procent trasy udało nam się przestrzegać powyższej zasady. Kryzys przyszedł, przed samym końcem, gdzie układ ścieżek okazał się na tyle mylący, że weszliśmy w taką, która prowadziła niemal identycznie do obranej przez nas na mapie. Chwilę, później już coś się nie zgadzało, ale byliśmy tak pewni swego, że nie zmierzyliśmy odległości. Ostatecznie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, ale tak z dokładnością do 300 metrów. Decyzja była, że nie wracamy, obieramy inną ścieżkę, która prowadziła w naszym kierunku i wychodzimy gdzieś na drodze asfaltowej, do której mieliśmy dotrzeć. Tyle, że nie wiedzieliśmy, w którym punkcie dokładnie. Decyzja o braku powrotu do miejsca, które znamy, spowodowała, że musieliśmy przejść się parę razy asfaltem tam i spowrotem, zanim znaleźliśmy charakterystyczne skrzyżowanie, na którym można było dobrze zorientować mapę i ustalić czy układ dróg zgadza się z tym co widzimy na papierze. Udało się, tym razem. Lepiej nie łamać zasad.

Podziw i szacunek
Jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy startują w tego typu zawodach. Moim zdaniem jest to jeden z trudniejszych rodzajów aktywności fizycznej, ponieważ oprócz dobrej kondycji wymaga również cały czas sprawnego umysłu. Spodziewałem się, że spotkam samych sportowców, profesjonalistów itp. jednak przekrój osób startujących na trasie TP25 był ogromny. Przez niemal całą trasę, co któryś punkt kontrolny spotykaliśmy parę – tata z dziesięcioletnią dziewczynką. Bardzo dobrze nawigowali, i na całej trasie mieli bardzo podobny wynik do naszego. Były też osoby starsze, na oko w wieku emerytalnym, które swoim przykładem, mogłyby zachęcić nie jedną młodszą osobę do aktywności fizycznej. Życzę Wam jeszcze wielu takich zawodów. Oczywiście były też osoby, dla których priorytetem był czas, i które biegały od punktu do punktu. Dla każdego jednak ważne było co innego i myślę, że organizator zapewnił wszystkim możliwość świetnej zabawy.

Wsiąkłem
Już rozglądam się za kolejnym tego typu biegiem. Myślę, że Mordownik postawił wysoko poprzeczkę – malownicze miejsce zawodów, aktualna mapa w fajnej skali 1:40 000, trasa poprowadzona w sposób umożliwiający wybór kilku ciekawych wariantów. Punkty kontrolne w ciekawych, często nieoczywistych miejscach. Za rok na pewno wrócę, chociaż pewnie na dłuższą trasę. A tymczasem jeszcze podszkolę się z nawigacji na innych biegach. Dzięki Pawłowi i jego pomysłowi, żeby jechać na Mordownik otworzyły się przede mną nowe możliwości. Jest pięknie!