
Niby zima za oknem a jednak jesień. Podobno zima ma niepowtarzalny klimat. W zimie są święta jedyne w swoim rodzaju. Pamiętam jeszcze białe, mroźne święta z dzieciństwa. Gdy jednak za oknem plucha, trudno mi złapać odpowiedni nastrój. Chciałbym również, żeby moje dziecko wiedziało co to zima. Czas nie pozwala na dalszy i dłuższy wyjazd, więc trzeba się ratować jak się da. A czasem da się całkiem fajnie. Dziś dwie fajne możliwości, prawdopodobnie znane dla osób ze Śląska. Dla osób z poza, może to być ciekawa alternatywa dla Zakopanego. Chociaż, może nie przyjeżdżajcie 😉 Będzie spokój.

Pierwsza próba ratowania świątecznego nastroju – na kilka dni przed Wigilią Bożego Narodzenia. Wycieczka jednodniowa musi spełniać kilka warunków – dojazd do dwóch godzin (żeby był czas na miejscu), ma być śnieg (albo chociaż szansa na śnieg), ma być to miejsce w miarę łatwo dostępne (wysokogórska wspinaczka z kilkulatkiem w zimie dla mnie nie wchodzi w grę – po co ma za długo marznąć). No i ma być świąteczny nastrój.

Wybór padł na Ustroń i Czantorię. Wszystkie kryteria spełnione. U podnóża góry śniegu brak. Za to pusto, ludzi nie ma, a kolejka działa. Wjeżdżamy więc na górę, a tam trochę pozostałości po sztucznym naśnieżaniu. Wystarczyło na małą bitwę. Później krótka wspinaczka na szczyt (gdzie jest też wieża widokowa, ale nie korzystaliśmy, bo ostatnio często tu bywamy). Ze szczytu po około 5 minutach marszu można dojść na polanę gdzie znajdują się dwie karczmy. Jedna po stronie czeskiej, druga po polskiej. Co ciekawe, w życiu nie byłem w tej po stronie polskiej. Kiedyś to zmienię, ale na razie myśl o knedliczkach zawsze przemawiała do mnie najbardziej. Tak i tym razem. W środku odnaleźliśmy trochę świątecznego nastroju. Przepiękny wystrój w drewnianej chacie, gorąca herbata (w sumie nawet trochę dało się zmarznąć zanim dotarliśmy na miejsce). Najważniejszy jednak był totalny spokój. Pustki, ze względu na okres przedświąteczny. To jest to.

Przy drugim wyjeździe świątecznego nastroju nie trzeba już było ratować. Brakowało jednak śniegu. Kolejne miejsce w okolicy, które spełnia kryterium szybkiego dojazdu i możliwości dostania się w góry to szczyty Szyndzielnia i Klimczok. Na Szyndzielnię prowadzi wyciąg gondolowy. Działa tam od lat 50tych zeszłego wieku, ale niedawno (2017) przeszedł gruntowną modernizację. Na szczyt jedzie się około 6 minut i tym razem po wjeździe na szczyt z szarego i ponurego podnóża (nie można powiedzieć że nizin) pojawia się bajkowa, biała kraina. Kilka minut zajmuje dojście do schroniska na Szyndzielni, które jest bajecznie położone – z przepięknym widokiem na panoramę Beskidów. Samo schronisko również architektonicznie bardzo ładnie wkomponowane w otoczenie.

Naszym celem jest jednak schronisko na Klimczoku, głównie dlatego, że mamy ochotę na spacer. Dojście tam zajmuje około 30 minut. Nie ma tam jakichś dużych i trudnych podejść, więc każdy daje radę (również najmłodsza – która czasem z radością korzysta ze ślizgu – czyli dupolota). W schronisku na Klimczoku można dobrze zjeść. Ludzi jest więcej niż podczas naszej przedświątecznej wyprawy. Nie wszyscy leczą kaca po Sylwestrze – no tak bo wszystko dzieje się pierwszego stycznia – zapomniałem dodać. Przy schronisku jest świetna górka właśnie do zjeżdżania. Robimy sobie również zdjęcia z UAZem, który tam stoi. Niesamowite jest to auto – no i pasuje do scenerii. Wracamy wraz z zachodem słońca, który był doskonale widoczny. Chmury rozproszyły się akurat pół godziny przed końcem dnia. Mamy latarki, ale nie były potrzebne. Do kolejki docieramy w lekkim półmroku.

Zainteresowani? Załączam zatem mapki dla niezorientowanych. Polecam wyprawę, również w inne pory roku. Te miejsca zawsze są niepowtarzalnie piękne.

