Wpuszczeni w kanał(y) – czyli XIII Bieg Morskiego Komandosa

Gdzień na trasie

Niezwykłe jest to, co jest nie zwykłe

– Nie dostanę urlopu na piątek – powiedziała M.

– Ale jak to nie dostaniesz? Przecież ten weekend mamy zarezerwowany już od zeszłego roku? – powiedział zdezorientowany T.

– No nie dostanę – powiedziała smutna M.

– Dobra, to jadę sam a Wy dojedziecie w sobotę – podjął decyzję T.

– Jeszcze się zdziwisz jak będę czekać do soboty – stwierdziła wyzywająco M. – Gdy dzieją się fajne rzeczy, ja tam muszę być z Tobą.

Brawo Two Zero

Podróż do Gdyni minęła pod znakiem historii ze świata Wojsk Specjalnych. Całkowicie przypadkiem (tak, naprawdę :)), dzień wcześniej wpadła mi w ręce książka Andyego McNab, oparta na prawdziwych przeżyciach autora, opisująca odwrót grupy komandosów SAS po nieudanej misji sabotażowej, głęboko na terenie Iraku, podczas wojny o Kuwejt. Gdy zostali wykryci, a komunikacja z bazą zawiodła, członkowie oddziału postanowili wycofać się na piechotę w kierunku oddalonej o 120 km Syrii. Ostatecznie musieli pokonać dużo dłuższy dystans, na wrogim terenie. Całości nie ułatwiała pogoda. Jaki był rezultat tej akcji – nie zdradzę. Kto wie, ten wie, a kto nie wie, możliwe że ta krótka notka zachęci go do lektury. Czytając, powtarzałem sobie, że jeśli braknie sił na Kolibkach, to przypomnę sobię, że mój plecak waży tylko kilka kilogramów, działam tylko kilka godzin, nie marznę, nikt do mnie nie strzela, więc radę zwyczajnie sobie dam. Chłopaki z SAS nie mieli tak komfortowo.

Wyjątkowość

Rozgrzewka

XIII BMK w ogóle było jakieś takie wyjątkowe. Jak nigdy dotąd, nie przygotowywałem się jakoś specjalnie (błąd za który przyszło mi zapłacić…), jak nigdy dotąd na start przyszedłem sam i jak nigdy dotąd się nie spóźniłem. Najbardziej jednak wyjątkowe było to, że po dotarciu na miejsce, tym razem nie musiałem kroczyć sam. Tym razem, wielu z zawodników startujących w tym roku, nie było już dla mnie anonimowymi osobami. Z kilkoma osobami rozmawiałem wcześniej na innych biegach militarnych, kilka innych poznałem przez internet dzięki grupie, która jak sama się określa, zrzesza szanowne grono “uciekinierów z psychiatryka”. Niektórych rozpoznałem po narzepkach grupy. Wisienką na torcie był moment, w którym na plażę weszli Krzysztof z Magdaleną. Po krótkiej rozmowie, wręczyli mi mojego własnego rzepa identyfikującego mnie jako członka grupy Sfora BMK. Poczułem, się w tej chwili wyjątkowo – w końcu to BMK ostatecznie spowodowało moją fascynację tematyką biegów mundurowych, a bycie częścią jego sfory, grupy pasjonatów, to świetne uczucie. Wyjątkowe, było też to, że w tym roku po raz pierwszy przepustowość kanałów pod CH Klif była ok i nikt przede mną nie utknął w tunelu

Naprzód, naprzód, naprzód...

Zanim padły słowa powyżej odbyła się tradycyjna rozgrzewka, pełna tradycyjnego “słodkiego pierdolenia”. My sobie leżeliśmy w morzu, delektując się szumem fal, których w sumie to prawie nie było i słuchaliśmy odprawy o tym ile to niebezpieczeństw, bakterii, syfu, sinic, możliwych utonięć, zasłabnięć itp. czeka na nas na trasie. Ludzie leżą, słuchają i się śmieją, a to tylko może tiki nerwowe? Po zawodnikach BMK nigdy nie wiadomo. Później już odpowiednio przygotowaniu ruszyliśmy na start.

Deja Vu

Teraz kilka suchych faktów, dla rzetelności reporterskiej. Trasa biegu była bardzo zbliżona do zeszłorocznej (troszeczkę krótsza) i wg. zegarka liczyła około 22km. Teoretycznie powinno być więc łatwiej, a biorąc pod uwagę moje wyniki z zeszłych lat, magiczny limit powinien zostać złamany. Różnicę zrobiła temperatura (nie wiem ile było dokładnie stopni, ale ciepło), która sprawiła że zabrany ze sobą na trasę zapas wody bardzo szybko się kurczył, oraz moje podejście do treningu w tym roku. Do tegorocznego BMK podszedłem z marszu, bez specjalnych przygotowań, wybiegań. Mało też w tym roku było wycieczek górskich.  Do 14 km jeszcze się jakoś trzymałem. Przełomowy moment nastąpił na przeszkodzie na drugiej pętli, gdzie do pokonania była belka, po której można było się wdrapać i przeskoczyć na drugą stronę, bądź jeśli ktoś jest bardzo odważny spróbować na nią wbiegnąć. Na pierwszej pętli, belka jeszcze nie była ubłocona, więc przeskoczyłem bez problemu, na drugiej siłowałem się z nią dobrych parę chwil bez skutku. Na szczęście, nadeszli koledzy ze Sfory i dosłownie mnie tam wepchnęli. Później już nie było takich wpadek, ale moje tempo też mocno siadło. Ostatecznie, ukończyłem w czasie poniżej 6 godzin, prawie godzinę gorzej niż 2 poprzednie edycje. Właściwie, przez moment miałem nawet ochotę zrezygnować, ale jak dotarło do mnie, z jakim rzepem na ramieniu biegnę, to mi przeszło. Takiej szydery bym nie zniósł :). No i w pewnym momencie usłyszałem jak moja córka krzyczy “Tatuś, tatuś”. M. dotarła jak obiecała. Nie mogło już więc być inaczej, trzeba było dotrwać do mety, choćby na czworaka. Tak to już jest, że BMK obnaży wszystkie Twoje słabości i błędy. Walka trwa. Za rok przecież kolejna edycja.

Celowo nie opisuję dokładnie trasy, jeśli ktoś jest ciekawy odsyłam do relacji z poprzednich edycji dostępnych na blogu.

Link do relacji z edycji 2021

Link do relacji z edycji 2020

Meta

Na mecie medal, piwko i chwila radości. Teraz można zacząć świętować. Chwila, napisałem medal? Tak, w tym roku był kawałek metalu na sznurku. Przez ostatnie dwa lata nagrodą pamiątkową za pokonanie trasy w jednej z bojowych kategorii był coin (niestety przez wielu krytykowany). Osobiście wolałem formę monety, ale medal też będzie wisiał dumnie w eksponowanym miejscu. A Maciek ze Sfory, wykombinował jak do medalu przyczepić odznaki, z ostatnich trzech biegów. Zatem wszystko było przemyślane i na miejscu! Szanowni organizatorzy – fajnie, że to robicie. Nie przestawajcie.

Legitymacja służbowa

Ponieważ jestem wielkim fanem biegu i wszystkiego co z nim związane, oczywiście nie mogłem zapomnieć o legitymacji. To był mój trzeci BMK, zatem odebrałem swoją trzecią odznakę. Tym razem brązową – do srebrnej i złotej którą już mam. Kolekcja jeszcze nie jest pełna i do kompletu została odznaka honorowa – platynowa. Tutaj, niestety mała łyżka dziegciu wpadła do miodu – organizatorzy obiecywali podczas XI edycji, że osoby, które ukończą tą edycję, oraz edycję XII i XIII w jednej z kategorii bojowych (HARD, HARD X, HARD Historyczny, HARD Team) otrzymają platynową odznakę honorową z pominięciem brązowej. W moim przypadku tak się nie stało, mimo spełnienia warunków. Zamieszanie wynikło z tego, że w poprzednim roku nie miałem legitymacji ze sobą, dlatego zabrakło wpisu (mimo odebranej odznaki, co zostało odnotowane w jakimś dzienniku). Dziewczyny w biurze zawodów, nie słuchały co mam do powiedzenia. Wydały brązową odznakę, wbiły pieczątkę w miejscu złotej z zeszłego roku z dzisiejszą datą i po temacie. Taka uroda tego biegu, łatwo zostać zaklasyfikowany jako męczydupix i spławiony. Plus z tej sytuacji jest taki, że posiadam teraz wszystkie odznaki zwykłe, i w chwili zdobycia platynowej będę miał komplet (włącznie z brązową). A co jeszcze daje legitymacja? Wg niektórych – nadzieję w mroku, wg innych – zniżkę na wodę z morza. Jeszcze inni podrywają na nią dziewczyny w barach. Są też tacy, którzy całkiem o niej zapomnieli – wtedy nie daje nic.

Firetest

Wieczór tym razem również był wyjątkowy, bo w towarzystwie Sfory. Dawno nie widziałem tylu pozytywnych ludzi w jednym miejscu. Dziękuję za możliwość rozmowy z Wami, na wiele różnych tematów, od tych całkiem luźnych, do takich które rozwinęły moją wiedzę na tematy związane z naszym hobby, informacje o innych biegach militarnych i nie tylko militarnych, czy ciekawych szkoleniach wojskowych dostępnych na rynku cywilnym. Dobrze wiedzieć, że jeśli potrzebowałbym pary na Grom Challenge, czy jeśli chciałbym sformować Team na przyszłoroczne BMK to mam gdzie szukać.

Sfora BMK 2022
Sfora BMK - 2022

Małe BMK

Tegoroczne BMK było dziecinnie proste

Na drugi dzień, tradycyjnie odbył się Bieg Małego Komandosa. Tam również wystawiłem swoją małą zawodniczkę. Nic nie mogło jej powstrzymać! Jestem dumny! Chociaż dzień wcześniej zastanawiałem się, czy jestem dobrym tatą i czy powinienem dziecko chwalić czy jednak okrzyczeć. Zresztą zobaczcie sami na zdjęciu powyżej. Czego się jednak spodziewać, jeśli dziecko już pół życia startuje w BMK.

Moja medalistka
Uwierzycie, że już pół życia startuję w BMK?

De oppresso liber

Łacińska sentencja, którą bardzo trudno przetłumaczyć na język polski. Cierpienie wyzwala? Metamorfoza z człowieka cierpiącego w człowieka wolnego? No i motto sił specjalnych wojsk USA. Tak mówią, ale co to oznacza? I czy wogóle cokolwiek.

Idź swoją drogą

Ważenie plecaka

Jakakolwiek by nie była. Ma być Twoja. Jeśli chcesz siedzieć przed telewizorem i jeść popcorn – zrób to! Jeśli wygodnie Ci w ciepłym łóżku i nie masz ochoty wstawać w środku nocy i wyruszać w nieznane – rozumiem. Dopóki jest to Twoja droga. Można też wstać w środku nocy  i wyruszyć w podróż w nieznane, żeby chociaż trochę poczuć się jak wilk. Wyruszyć w grupie, wykonać zadanie, zmierzyć się ze sobą własnymi ograniczeniami. Bo taka właśnie jest selekcja.

Trochę piździ

Maraton Selekcja - o co tu chodzi

Maraton Selekcja – wydarzenie w Bieszczadach upamiętniające pierwszego, tragicznie zmarłego, dowódcę jednostki wojskowej AGAT z Gliwic – Sławomira Berdychowskiego. Kim był i co zrobił dowiedziałem się właśnie dzięki temu wydarzeniu. I chociaż nie jestem w żaden sposób związany z wojskiem w swoim codziennym życiu, jestem zafascynowany tym w jaki sposób koledzy i byli podwładni postanowili uczcić jego pamięć. Na pewno świadczy to o tym jakim był człowiekiem. Dla mnie to wydarzenie to przede wszystkim okazja do rywalizacji z innymi fanami biegów mundurowych oraz okazja do doświadczenia czegoś nowego. Zaproszenie do świata sił specjalnych. Zgodnie z informacjami na stronie organizatora – maraton jest nieodłączną częścią selekcji. Różnica jest taka, że w prawdziwym świecie odbywa się po kilku męczących dniach spędzonych w górach. Tutaj jesteśmy wypoczęci. Plecak na wydarzeniu to minimum 10 kg. Na selekcji dochodzi do 20kg. Dystans dla nas to około 25 – 35 km. Na selekcji to ponad 40 km. Tutaj i tutaj nie jest on jednak znany. Reszta specyfiki maratonu na selekcji jest zachowana (jeśli wierzyć organizatorowi, ale kto tam wojsko wie – niech mają swoje legendy i tajemnice)

Oczekiwania, kontra rzeczywistość

Trudno powiedzieć czy miałem jakiekolwiek oczekiwania co do tej imprezy, poza jednym – spodziewałem się że będzie ciężko, że walka będzie się tutaj toczyć o doczłapanie do mety w limicie czasu. Przeczytałem regulamin, później odprawę w wersji elektronicznej. Pół godziny przed startem odprawa techniczna – pogadali, pożartowali, podgrzali atmosferę, no i pojawił się Zachar – pomysłodawca imprezy (a na pewno jej twarz). Później komenda – Selekcja za mną – i poszliśmy sobie w kierunku… no właśnie – ciężarówek! Do protokołu – temperatura powietrza to około minus 4 stopnie Celsjusza.

Limuzyny czekają

Jazda

Po jakimś czasie, w akompaniamencie huku z petar, zostaliśmy rozładowani z ciężarówek. Pierwsze zadanie – dotrzeć do punktu kontrolnego. Mamy na to dwie godziny. Tylko gdzie jest punkt kontrolny? Nikt nie wie. Nie wiadomo jak rozłożyć siły. Nie zdążysz –  dyskwalifikacja (można biec dalej, ale już poza konkursem). Pierwsze podejście – nic strasznego – w Beskidach szlajam się po trudniejszych szlakach. Trzeba zamoczyć buty – ok, znam to dobrze. Gubię trasę (oznakowana taśmami co jakiś czas) i już nie jest ok, robi się nerwowo. Gdzie ta taśma. Wracam do poprzedniej. Okazało się, że ścieżka, która wydawała się oczywista wcale taka nie była. Jest kolejna taśma – ja mam 10 minut w plecy i nietęgą minę. Chcę zdążyć a nie wiem gdzie. Teraz trzeba biec szybciej…

Strzelnica

Punktem kontrolnym okazała się strzelnica. Kilka chwil na pobranie sprzętu i ochłonięcie. 5 strzałów w celu i chcę biec dalej, tyle że nie ma gdzie. Mamy przejść kilkaset metrów dalej i poczekać na transport. No co jest k…a to jest bieg, czy jakieś jeżdżenie. Ale ok. Selekcja to selekcja. Każą czekać, trzeba czekać. No i stoimy tak ponad pół godziny w mokrych butach. Temperatura powietrza może w okolicach zera. Całkiem przyjemnie. No i od razu wiadomo po co są plecaki. Dobrze dobrane wyposażenie (kurtka przeciwwiatrowa i rękawiczki i można żyć). 

Akcja dezorientacja

Woda

No i znowu wywieziono nas na drugi koniec Bieszczad. Fajnie. Można pozwiedzać. Tym razem już bez dodatkowego limitu (poza regulaminowymi 8 godzinami na ukończenie) można sobie połazić po górach i popodziwiać widoki. A jest co podziwiać. Po drodze mijamy kilka szczytów  m.in Stryb czy Duże Jasło. Widoki przepiękne. Są też działania wybijające z rytmu: biegniesz trasą Hard czy zwykłą pyta żołnierz. Nie ma złych decyzji. Każda może być krótsza lub dłuższa, cięższa lub lżejsza. Ja wybieram Hard i idę wprost ze szlaku w stromiznę w las. Po szlakach połażę sobie samemu.

Jasło

Aleja liczb

Gdy zobaczyłem to zadanie,  za punkt honoru wziąłem sobie to żeby je wykonać. Idąc pod górę co jakiś czas napotykaliśmy pary: liczba słowo (kilka słów), do zapamiętania i powtórzenia przed metą. Karą za każdą pomyłkę miało być 10 burpees. Nie wiedzieliśmy ile par jest po drodze, więc trzeba było mieć oczy otwarte. I tak sobie szedłem i powtarzałem kolejne napotkane pary w myślach. O cholera chyba nie lubią tu Niemców myślałem (20 – Die! 21 – De), no i chyba coś nie tak z ich angielskim (10 Do or) – po co ta spacja w tych drzwiach. Chyba że dziurawe. Zmęczony człowiek nie myśli do końca logicznie, ale za to dobrze zapamiętuje. Zależało mi. Uznałem, że skoro takie jest zadanie to trzeba je wykonać. Chcę tylko dotrzeć do mety, ukończyć selekcje i móc powiedzieć że wykonałem swoje zadania. I tak wyryło mi się w głowie;

 

Pamiętasz wierszyk?

5 Semper 09  Fi 10  Do or 20  die! 21 De 01  Opresso 07  Liber 10  Siła i Ogień 39  Po nas tylko 40 Zgliszcza 73 Czarny 09 Nie poddawaj się 02 Idź 20 własną 16 drogą. Sensowne prawda? Ja dopiero ma mecie zrozumiałem „Do or die!” oraz „De opresso liber”. Jestem pewny, że cyfry też były znaczące. Nie wszystkie rozgryzłem. Szedłem i powtarzałem sobie to w głowie przez następne kilometry. Taka mantra. Przed metą podałem liczby bezbłędnie,  co ucieszyło mnie chyba najbardziej z całego wydarzenia. Tak jak pisałem, zależało mi a to zadanie było najtrudniejsze. I nie chodziło tutaj o burpees. Chciałem wykonać zadanie a nie wykupywać karą. 

 

Ostatnia misja

Na koniec rozdanie nagród dla najlepszych. Przemówienia, uściski. Gratulacje dla najszybszych. Ja cieszę się, że uczestniczyłem. To moja nagroda. Zachar mówi, że za trasę hard należy się bonifikata czasowa. Sprawdzam wyniki – nie mam (inni mają). Nie odpuszczę. Jestem po selekcji. Idę zapytać. Przy okazji prosząc o pamiątkowe zdjęcie. Dzięki! Zamieszczam je tutaj. Fajnie spotkać człowieka, którego się obserwuje na portalu społecznościowym osobiście i przekonać się że można normalnie rozmawiać. Dostaje namiary na ludzi, którzy notowali kto biegł którą trasą – żołnierze WOT. Oni odsyłają mnie do ludzi od pomiaru czasu. Ci znów do WOT. WOT woła dowódcę. Sprawdzają listy. Jestem. Podobno byłem w jakiejś ucieczce. Nie ważne. Mój numer trafia do punktu pomiaru czasu i kończę na 15 miejscu wśród cywili i 55 w ogóle. I tu i tu 2/3 ludzi za mną.  Niby nieistotne, ale cieszy. Wciąż czuję się nie na miejscu w tym towarzystwie. Niepotrzebnie. Przez ostatnie kilka lat zrobiłem dobra robotę. 

Z Zacharem

Podsumowanie

Maraton selekcja to świetnie zorganizowane wydarzenie. Organizatorom należą się wielkie brawa za przygotowanie trasy i atmosferę. Jest gęsta. W powietrzu czuć przygodę i adrenalinę. Jest to świetne wydarzenie dla kogoś, kto chce przez chwilę poczuć się jak żołnierz. Po ilości mundurowych na starcie wnioskuję, że dla nich również jest to interesujące wydarzenie.  Co do poziomu trudności, na pewno jest to wyzwanie, jednak wciąż jest to zabawa, moim zdaniem dobrze wyważone jak na imprezę jednodniową. Po weekendzie każdy z nas musi wrócić do rzeczywistości. Jednak ciekawy jestem coby było gdyby była to prawdziwa selekcja, a ja na mecie usłyszałbym „Ok, zrobiłeś to, ale teraz kolejne kółko…”

Bieg Morskiego Komandosa – to brzmi dumnie

BMK to hasło, które w mojej głowie przez ostatnie 3 lata urosło do rangi czegoś legendarnego. Giganta z legendy, z którym nieliczni mogą się mierzyć. Czasem spotykałem ludzi z tajemniczymi czarnymi naszywkami na plecakach. Czasem ktoś coś wspominał o jakichś kanałach, inny ekstremalnych przeszkodach, każdy mówił że to jest cholernie ciężkie. Bieg ma 11 lat tradycji, ja usłyszałem o nim pierwszy raz gdy namawiałem kolegę do udziału w biegu Formoza Challange – „to może byś Bieg Morskiego Komandosa zrobił – tam jest ogień, robiliśmy sprint (jedna z kategorii nie mundurowych – przyp. autora 😊 ) i nie ma lekko…”. To było te 3 lata temu, gdy tak naprawdę dopiero zaczynałem przygodę z biegami przeszkodowymi. Wtedy wszystko było wyzwaniem, nawet bieg osiedlowy na 5 km. Wyobraźnia zapłonęła, zrobię to, ale nie będę się rozdrabniał – będzie Hard! (o kategoriach jeszcze później).

Droga długa jest...

Pierwsze podejście miało być rok temu – długie przygotowania, forma życia i chyba przesadziłem, bo trzeba było przymusowo spauzować na dwa miesiące. Duma ucierpiała, złość na sytuację była ogromna. Później jednak trzeba było się wziąć znowu do roboty – 12 miesięcy to w końcu nie tak wiele. Trzeba robić swoje – i zacząłem to robić. Powoli, systematycznie. Miałem dobre miejsce i dobrych ludzi wokół siebie. Na wiosnę znowu wszystko się spier….o, rok 2020 zaskoczył wszystkich. Na szczęście mam w domu zamontowany drążek do podciągania – progres przez 3 miesiące lockdownu i zamkniętych siłowni był w tym temacie niesamowity

Znalezione w piasku

Ostatnia prosta i upadek

W czerwcu wydawało się, że będę nie do zatrzymania. Tym bardziej, że mogłem liczyć na profesjonalną pomoc Michała z Crossfit Południe, który umiejętnie programował coraz to ciekawsze treningi specjalnie dla mnie – uzupełniałem nimistandardową ramówkę (M: a idź tam i zrób se 500 burpees, T: ale tak serio? M: to ty chcesz biegać długie dystanse 😊. No i zrobiłem). Szło mi naprawdę dobrze, aż tu nagle kontuzja ręki… Najgorzej, że w okolicznościach kompletnie nie związanych z treningiem. Chociaż w sumie nie ma to znaczenia – kontuzja to kontuzja.

Bratatatarata i trochę dymu

Padłeś? Powstań!

Tutaj znowu olbrzymia pomoc Michała pozwoliła mi wybrnąć z sytuacji. Interwały na assault airbike, sprinty (czasem w nocy w lesie, bo kiedy indziej nie było czasu), miliony wskoków na boxa, setki wykroków, czy ćwiczeń górnej części ciała bez obciążania uszkodzonej części. W połowie sierpnia okazało się, że od września miejsce gdzie trenuję jest zamykane – z jakich powodów, możecie sobie dopowiedzieć… 2020 – pier…ol się! Uznałem, że chociaż tego startu nie mogę spieprzyć. Z pomocą przyszła fizjoterapia. Czułem się jak Van Damme w krwawym sporcie – igły (akupunktura) czy inne sposoby zadawania bólu zostały na mnie przetestowane. Pomogło na tyle, że 29.08.2020 staję na starcie na plaży w Kolibkach. Ręka wciąż przeszkadza, ale jestem w stanie utrzymać się na drążku i podciągnąć się kilka razy bez bólu, więc ryzykuję. Fizjoprogress Katowice – dziękuję!

Na luzie, przed desantem

Desantu nadszedł czas

Sceny jak z filmów wojennych o lądowaniu w Normandii lub o szkoleniu wojsk specjalnych. Karabiny wbite w piasek, umundurowani ludzie rozsiani po całej plaży, słońce nisko unosi się nad taflą wody. W powietrzu czuć zapach adrenaliny, a może to jeszcze coś innego, za chwilę zamieni się to w zapach dymu z petard i rac. Kontrola wyposażenia i balastu, wszystko musi być zgodne z regulaminem. Startujemy w falach po 50 osób, ja w drugiej. Każda fala przed startem układa się w wodach Zatoki Gdańskiej i uczestnicy mogą sobie porozmyślać co oni tu k…a robią. Żart, myślę że każdy wie co tu robi i przypadkowych ludzi tutaj nie ma. Takie też odniosłem wrażenie później na trasie.

Ruszyła maszyna, już nic nie zatrzyma

Wreszcie start – biegniemy, trochę huku z petard i nic się nie dzieje, plaża i zgraja umundurowanych ludzi sobie biegnie. W miarę równo, nikt nie zrywa tempa. Trzymam się blisko czołówki fali i obserwuję co się dzieje. Później jakieś niskie ścianki, rowy na plaży, jakiś drut kolczasty. W sumie nic się nie dzieje, kurde rozczarowanie jakieś… to jest ten słynny Bieg Morskiego Komandosa, gdzie się umiera od pierwszej sekundy? Od razu wyłączam takie myślenie – to pierwszy kilometr z 23 planowanych 😊. Nie ma co kozaczyć, tylko robić swoje i oddychać, bo oto okazuje się, że bieganie po plaży jednak podnosi puls (kto zna bieg Herosa na Pustyni Błędowskiej wie o co chodzi 😉). Ręka przetestowana na pierwszych przes zkodach (małpi gaj) – morale rośnie.

Liny nad ujściem Black River

Zwiedzamy okolicę

Najpierw plaża, później rzeka – początek brzegiem, powrót korytem. Organizatorzy zadbali, żeby nikt bezkarnie nie skrócił trasy, ustawiając na samym końcu punkt kontrolny. Brawo za to, bo na innych biegach niejednokrotnie byłem świadkiem jak ktoś przechodził przez taśmy w takim przypadku i skracał drogę. Takie zachowanie nie jest fair i świetnie, że jest eliminowane systemowo. Później znowu plaża i ….. góry! Tj. klify 😊 Góra i dół, góra i dół – nazbierało się ponad 1000 metrów w górę. Nieźle jak na bieg nad morzem!

Koszmar z piekła rodem

Pomyślałem: fajny ten bieg morskiego komandosa, taki nie za ciężki i nie za lekki. Przede mną jednak największa niewiadoma. Wpadamy na ogrodzony teren, doganiam kilku chłopaków, którzy nagle przestają biec i mówią – teraz luzik, złapać oddech, zaraz kanały… Stają, wyciągają nakolanniki, ubierają się. Ja nie mam. Mam wodę i latarkę, więc kilka łyków i latarka na głowę.

Kanały

Ta część biegu obrosła już legendą, każda relacja wspomina o kanałach, ale nikt nie pisze jak jest naprawdę. I chyba nikt nie będzie w stanie tego opisać, bo każdy będzie miał inne wrażenia. Pierwszy kanał – przestronny, można iść niedźwiedziem nawet i oszczędzać kolana. Szybko się kończy. Później kolejny. Czy to już koniec? Zabawa zaczyna się w połowie któregoś tunelu z kolei. Okazuje się, że trzeba przecisnąć się przez rurę, w której ledwo jestem w stanie wyprostować się na łokciach (właściwie nie jestem w stanie). Latarka już dawno jest zasłonięta jakimś syfem, a nikt przede mną nie ma światła chemicznego. Później, już po wszystkimna pytanie mojej siostry – „to w tych kanałach była woda?” (swoją drogą dobre pytanie… :P) odpowiedziałem zgodnie z prawdą – „Nie wiem co było w kanałach bo nic nie widziałem”. Może to i lepiej 😊 To, że ktoś jest przede mną wiem tylko dlatego, że czasem dostanę butem w karabin lub plecak, który pcham przed sobą. Ręka daje o sobie znać… po jakimś czasie widać światło – nadzieja w mroku. Zapomnij – to tylko studzienka kanalizacyjna, tędy się nie wychodzi. I tak dalej, do przodu. Nie można się rozmyślić, znowu nie widać nic. Pełzać trzeba, bo za mną już słychać następnych. Kolana zdychają od betonu i nie wiadomo czego jeszcze (bo nie widać). W końcu wyjście do jakiegoś bajora chwila oddech i … kolejny kanał??? Co to ma być – no dobra wchodzimy, a wtedy…. a sami sobie sprawdźcie za rok! Nie będę odkrywał wszystkich kart.

Druga pętla

Owszem była, a droga prowadziła w kierunku kanałów, zawsze można zrezygnować i odpocząć przy ognisku na rozstaju dróg na kanały – pozdrowienia dla ludzi z punktu kontrolnego 😊. Zrobiliście klimat na tych leżaczkach! Trochę mi brakowało takich ciętych komentarzy na innych punktach kontrolnych. Tak sobie wyobrażałem te zawody, że będzie więcej osób żartować w ten charakterystyczny „wojskowy” sposób.  

W czarnym d....

Do tej pory szło dobrze, później jednak pojawiły się wilcze doły, wydostanie z których zabrało mi tyle energii, że później coraz rzadziej myślałem o podbieganiu, a więcej o łapaniu oddechu. Ciekawe uczucie zapaść się w gęstym błocie prawie po uda. Chyba tak się właśnie umiera w ruchomych piaskach. Powoli i nieodwołalnie – mi z pomocą przyszła ostatnia niewyrwana darń trawy, a później dogoniła mnie grupka, z którą przeprawiliśmy się razem na drugą stronę. I znowu szacun dla zawodników BMK – nikt nie obchodził bokiem, nie naciągał taśm – kazali iść dołem, to szliśmy dołem.

Tor przeszkód

Na koniec wisienka na torcie, ostatni tor przeszkód na torze w kolibkach Adventure Park. Moim zdaniem świetnie dobranych, możliwych do pokonania na każdym zmęczeniu (choćby z pomocą) , głównie ściany, kręgi (do nawijania przewodów elektrycznych), kontenery, woda, siatki. Wszystko większe i wyższe niż na standardowych biegach (no, ściany podobne, ale tam nie ma się karabinu i plecaka plus mokrego umundurowania). Przeszkody bardziej psychologiczne niż trudne technicznie. Tutaj jednak już czuć atmosferę mety, więc nogi same niosą. Nawet ręka nie boli. Rodzina kibicuje. Zjazd z Black River (ekspresowa zjeżdżalnia!) do wody i moja dezorientacja, niczym u Travolty ze słynnego mema – gdzie dalej? A dalej już tylko meta, coin na pamiątkę i otrzymanie legitymacji zawodnika BMK! Cieszy jak diabli!

Odbiór legitymacji zawodnika BMK

Do powtórki

Na mecie okazało się, że przybiegłem 36 minut po limicie czasu, wynoszącego 4 godziny 30 minut.

Czas całkiem niezły, bo daje mi to pierwszą połowę stawki zawodników. Pozostaje jednak niedosyt. Do poprawy – bieganie z obciążeniem oraz ręka (oby następny start bez kontuzji). A sprzętowo – nakolanniki do kanałów, camelback, żeby głupio nie stawać i nie szarpać się z zaciętym zamkiem plecaka przy dostępie do wody, sposób wiązania sznurówek – tutaj też da się urwać chyba z 10 minut jak zsumuję czas wszystkich postojów w tym celu.

Jest więc motywacja i cel do realizacji. Tyle w relacji.

Zasłużony coin

Garść informacji

Bieg Morskiego Komandosa odbywa się już 11 lat.

Najciekawsze wg mnie kategorie to Hard Historyczny, gdzie zawodnicy startują w umundurowaniu polowym, metalowych hełmach, atrapą karabinu i obciążeniem – pokonują trasę około 23 kilometrów. Ciekawostką jest start o 4:45. Coś Wam to przypomina?

Hard – podobnie jak hard historyczny, tylko bez metalowych hełmów (nakrycie głowy jest jednak obowiązkowe – ze względów bezpieczeństwa).

Hard X – kategoria, na którą trzeba sobie zasłużyć. Mi się nie udało, więc w przyszłym roku znowu Hard. Będę jednak robił swoje 😊 wiecie co to oznacza.

Kolejne kategorie to już kategorie sportowe a nie bojowe (jak przeczytałem na stronie organizatora). Czyli strój sportowy dozwolony, krótszy dystans, obciążenie chyba tylko na Sprint Team. Nie będę się rozpisywał. Wszystko znajdziecie na www.biegkomandosa.pl

O BMK dla dzieci, czyli Biegu Małego Komandosa – napiszę w osobnym artykule. Temat na tyle ciekawy, że zasługuje na swój własny wpis. Przetestowane przez 4-letnią Polę.

Myślę, że podzielę się też trochę informacjami technicznymi na temat wyposażenia, które wybrałem i jak się sprawdziło. Nie wszystko jednak na raz – ten artykuł i tak jest długi.

Dziękuję, jeśli pozostaliście do końca – mam nadzieję, że udało mi się choć trochę przekazać Wam ducha tej przygody!

 

Organizatorom dziękuję za możliwość jej przeżycia.

Z redaktorką następnej relacji z BMK na blogu (nie tylko Hard się liczy)