Ostatnich gryzą psy

Nie warto się spóźniać! Taką lekcję wyciągnąłem z tegorocznej edycji BMK. No to morał już mamy, teraz czas snuć opowieść…

Dobre przygotowanie kluczem do sukcesu

Oczekuj nieoczekiwanego – gdzieś to słyszałem. Coś w stylu bądź gotowy na wszystko, a życie i tak cię zaskoczy. Można też w drugą stronę, olać temat i zobaczyć co będzie. Czasem udaje się i z takim podejściem… Ja planuję – tak dobrze, że kreuję nieoczekiwane i spóźniam się na start. Karabiny już są wydane, a punktualni koledzy już dawno pluskają się w Bałtyku, korzystając z pięknych okoliczności przyrody. A ja stoję jak ten kołek i czekam, może jednak nie będzie srogiej kary i pozwolą wystartować. Pozwolili. W nagrodę kąpiel w zatoce była krótsza – tylko na tyle żeby szanse były równe, a plecak nie ważył już tyle, co na sucho.

 

Start…

Założenie w tym momencie było proste. Startuje ostatni, po drodze wyprzedzam tyle osób ile się da, łamię magiczną barierę czterech i pół godziny i na metę wpadam sekundę przed końcem czasu. Marzenia…

Trasa w przybliżeniu

Na początku trasa była bardzo zbliżona do zeszłorocznej. Odcinek plażowy, kilka potykaczy, rzeka. Gdy startujesz ostatni musisz trochę odstać przed zasiekami, równoważnią, później trochę pokrzyczeć LEWA i DZIĘKUJĘ na ścieżce, zaklinować się przy linie na plaży (i legalnie wziąć kilka głębszych wdechów przed wspinaczką). No i już wiem, że zrealizować upragniony cel nie będzie łatwo. Z moim bieganiem wszystko musi ułożyć się idealnie, żeby złamać limit. Wróciłem silniejszy, ciężar tak nie przeszkadza, ale biegam dalej okazjonalnie. 

(Nie) lubię zapier*ać

Hard X - kategoria na którą chciałbym zasłużyć

Teraz pora na rzut oka na mapkę powyżej. Odcinek o wymownej nazwie na z. I taka prawda. Jak ktoś chce wykręcić dobry czas na BMK, musi zasuwać wszędzie tam, gdzie zasuwać się da. Tutaj jest trochę asfaltu, trochę łatwiejszego terenu w lesie. Da się, naprawdę. Tutaj myślałem, że idzie dobrze. Poznałem nawet kilkakrotnie tego samego kolegę (a właściwie ja go raz, a kolega mnie kilka – za każdym razem pytał o mój czas z poprzedniego BMK i za każdym razem zawieraliśmy znajomość na nowo). Z tego miejsca przesyłam pozdrowienia. Fajne to było – jeśli czytasz, odezwij się. Dzięki za pomoc w utrzymaniu tempa na tym odcinku. 

No i kanał…

Wchodząc do kanałów czułem się dziwniej niż przed rokiem. Wtedy byłem nieświadomy, tym razem wiedziałem czego się spodziewać no i napiszę to wprost – niepokój był. Tym razem zabrałem nakolanniki co uratowało mi kolana na dalszą część biegu. Niestety pozycja startowa dała o sobie znać i znowu kilka minut uciekło w zatorach. Znowu legalnie można było wziąć kilka chwil oddechu. No i ludzie jakby bardziej ludzcy robią się w tym miejscu. Ciekawe rozmowy o życiu, miłości i filozofii. Zdecydowanie lepiej niż na deptaku w Sopocie. 

Kiedy będzie tata?

Nadzieja umiera ostatnia

Po wyjściu z kanałów wiedziałem już, że zmieszczenie się w limicie będzie bardzo trudne, ale wydawało się wciąż wykonalne. Zostało mi prawie dwie godziny. Niestety tutaj wychodzi jaka ze mnie łajza biegowa i o co chodzi w motto BMK – run for something or walk for nothing. U mnie to był już bardziej chód przeplatany truchtem. Teren nie pomagał. Przed linami na black river sprawdzam czas i jest 4:06. Jeszcze 24 minuty, a już Kolibki. Ruszam ogniem przez liny i bez zatrzymywania się na ścianę (omijam kolejkę, ale była luka na ścianie, sorry 😘). Noga ujechała i skończyło się rumakowanie. Siły jednak jak u konia (szkoda że nie biegam jak koń), więc trzymam się środkowej belki, blokuję nogę, ktoś chyba lekko podparł z tylu (dziękuję) i już wciągam się na rampę. Wciągam wiszących i lecę dalej. Wciąż się łudzę, bo mam 20 minut. 

Skośna i w środku ja

Czyż nie dobija się koni?

Podobno to specjalność BMK, że jeśli myślisz, że widziałeś już wszystko, to nic nie widziałeś. Po wysokiej górce jest kolejna wyższa, po „dużo błota” jest „więcej błota”. Po „wysokiej siatce” jest „jeszcze wyższa”. Wszystko nagromadzone na jakichś dwóch kilometrach. Złudzenie o pokonaniu limitu prysło gdzieś między jakimś rowem a kontenerem. W sumie nawet nie wiem. Pozostało ukończyć z twarzą, cieszyć się trasą, pomagać napotkanym współtowarzyszom i korzystać z pomocy. Na tym etapie czułem już zmęczenie i doceniałem chęć współpracy i każde kilka słów wymienione na trasie. No i chyba każdy zapamiętał żołnierza tłumaczącego prawo Archimedesa przy niecce z wodą, która była zasłonięta kratą. „Ty się kładź, a fizyka zrobi swoje. To jest nauka Panowie!”.  Od razu widać, że Pan Żołnierz to jednak fachowiec 😂. Na koniec zjazd ze zjeżdżalni Black River. Cytat z BMK – jedyny taki bieg, który puszcza kaczki człowiekiem. Tekst roku. Co czuję, niedosyt – wychodzę z wody i wbiegam na metę, już po nic, już po limicie, ale biegnę te parę metrów żeby jeszcze urwać kilka sekund. Fajnie było. Wracam za rok!

 

Na mecie

Na końcu zawsze jest cisza

Podobno tegoroczna edycja BMK była trudniejsza od zeszłorocznej. Bo błoto, bo górki, bo inaczej rozłożone przeszkody. W tym świetle czas zbliżony do zeszłorocznego wydaje się sukcesem. Ja jednak wiem, co chciałem osiągnąć. Run for something or walk for nothing. U mnie zabrakło tego pierwszego i wyszło to drugie. Start w ostaniej fali nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Ludzie, którzy startowali ze mną ramię w ramię byli później w czołówce, zatem można było. Siła potrzebna do BMK już jest. Teraz trzeba robić wytrzymałość biegową i zrealizować cel za rok. I fajnie. Bo wciąż mam motywację, by robić swoje. 

BMK to nie tylko dorośli

Moja motywacja

BMK to nie tylko biegi dla dorosłych. To również biegi dla dzieci z fajną rodzinną atmosferą. Też mam swojego małego komandosa w domu. Jestem z niej bardzo dumny! Znów całą trasę pokonała sama. Ostatnie kilka metrów bez buta. Na szczęście nie tego, w który wpięty był chip. No cóź – muszę zadbać o lepszy sprzęt dla młodego pokolenia.

Kolekcja 2021

Tu i tam, właściwie nigdzie i nie tam gdzie być miało

No bo właściwie gdzie miało być, no i po co. I dlaczego? No bo właśnie… eeee. No dobra, i co dalej. I gdzie w tym wszystkim sens jest? Nie ma? No i słusznie, bo to co napisałem wyżej jest całkowicie bez ładu i składu. I porządku też w tym żadnego. W sumie tak jak wczorajsza wycieczka. Może jednak, gdzieś jest sens ukryty? Alegoria goni alegorię, jeszcze tylko onomatopei brakuje. Kurła, ale kyrk – powiedziałby nosacz Janusz.

I BUM i jest - onomatopeja

Ale lubię to słowo. Zawsze mnie śmieszy, nie tylko czasem 🙂 Onomatopeja, nie “bum”. Ale jednak “bum”, jest chwila czasu i pomysł no to ruszamy. Znowu w te góry. Tam gdzie zawsze, ale jednak bez celu. Gdzieś jest lecz nie wiadomo gdzie.

Szaro i kolorowo

Zdanie wciąż zmieniamy

Zamiast Bielska jest, Szczyrk. Zamiast Błatniej jest Klimczok, a gdy stajemy na Przełęczy Karkoszczońskiej okazuje się, że jednak zamiast na Klimczok to pójdziemy sobie na Kotarz. Bo w sumie to nam się nie chce, a tam przecież bardziej płasko. No i  w sumie mówią na znaku, że tam też jakaś budka jest z jedzeniem, to może obiad sobie zjemy.

Nawet pogoda jakaś taka niezdecydowana

Bo raz jest słońce, a raz… też słońce 🙂 haha, to może jednak pogoda jest zdecydowana. No ale dlaczego raz bardziej jesień przypomina, a raz już nawet trochę zimę? Dobrze też widzieć, że mimo przeciwności stoki narciarskie są naśnieżane – takie światło w tunelu. “Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać” – Pablo Quelo… no dobra Ernest Hemingway – macie mnie – stary człowiek,  a jednak mógł.

Taka chatka na Kotarzu

No i ta cisza ...

Bo nie licząc stukotu kijków, pewnej ekspresowej Pani, która minęła nas w drodze na Kotarz, byliśmy tylko my i my. I jak już przestawałem gadać, to było tak dziwnie cicho. Nienaturalnie wręcz. I gdy już dotarliśmy na Kotarz i okazało się, że jednak budka jest, ale nieczynna (o czym zresztą informacja jest na Facebooku, więc do nikogo nie mamy pretensji), usiedliśmy na ławeczce, napiliśmy się wody no i posłuchaliśmy tej przyrody… Czyżbym przypadkiem ułożył Haiku? Pewnie… nie, ale znowu użyłem dziś mądrego słowa. Ale faza.

Czasem błoto, czasem śnieg

My tu siedzu, siedzu a tu...

… dzień się kończy. Idziemy sobie zatem spowrotem czerwony szlakiem i podziwiamy zachód słońca. Dziwne, nigdy na to nie miałem czasu. W górach nie miałem, w domu nie miałem, nad morzem nie miałem. I co z tego, że teoretycznie miałem wtedy wolne, jak przecież i tak wszystko robiłem szybko… No to teraz wolno, siadamy na pieńkach i podziwiamy.

I tak sobie siedzimy i oglądamy

I tak to chyba jest z tymi górami...

… że im częściej człowiek w nich przebywa, tym bardziej się w nich zatapia. Ja na razie po łydki (co widać na zdjęciu poniżej).

Wpadłem po... łydki

Miłego dnia!

Trochę powietrza, czyli Krawców Wierch i Rysianka na jesienny dzień

Wstęp - jak w szkolnym wypracowaniu

Czasem trzeba się przewietrzyć tak dla zdrowia. Trzeba przyznać, że przez ostatnie dwa miesiące totalnie olałem aktywność na świeżym powietrzu (na temat tej świeżości można by wiele artykułów naukowych i pseudonaukowych napisać.). Generalnie, nie chciało mi się, zrobiłem swoje i tyle. Dodatkowo praca z domu, zamkniecie siłowni dla indywidualnych treningów. No lipa. W końcu jednak zew natury okazał się silniejszy – trzeba się zmęczyć i pooddychać pełną piersią.

Krawców Wierch - ujęcie pierwsze

Rozwinięcie

Tym razem wybór padł na Krawców Wierch. Dlaczego tam? Jeszcze nigdy tam nie byłem – po prostu. Znajdujące się tam schronisko jest bliźniakiem tego na Rycerzowej – chciałem porównać. I rzeczywiście, prawie identycznie wygląda, jest nawet rozległa hala, ołtarz. Widoki ciężko porównać bo po krótkiej chwili względnej widoczności, naszła nas chmura i zrobiło się mistycznie, czy tam horrorowato (jak kto woli) Do środka wejść nie można – Covid Najntin…. (chociaż jak sama nazwa wskazuje młodzieży on nie rusza, rozumiecie taki suchar Najn, że nie – tin że nastolatek…. – głupie, ale teraz mi do głowy przyszło).

Krawców Wierch - ujęcie 2 - 10 minut później

To był cel minimum. Po dwóch miesiącach w domu nie jest łatwo łazić pod górkę i nie ukrywam, że dostałem niezłej zadyszki. Trzymać fason musiałem, bo tym razem nie pojechałem sam tylko z kolegą z Carbon Silesia Sport – Mateuszem. No i gdy ja siedziałem w domu i zbijałem bąki, on czynnie biegał w OCRach. Trochę płuca mi brakowało.

Haha, nabrałem was - dopiero początek 🙂

Cel maksimum to przejście niebieskim szlakiem wzdłuż granicy Polsko-Słowackiej do schroniska na Hali Rysiance (po drodze Trzy Kopce). Tutaj już się szło przyjemnie, trochę góra, trochę dół – nawet podejście na Trzy Kopce okazało się w porządku – chociaż na mapie trochę straszy… (tj. normalnie to nie straszy, ale 31.10 więc dla niektórych jest to Helloween. Mnie postraszyło na pierwszym podejściu, zatem respekt do drugiego był).

Trzy Kopce - jakoś tak czegoś mi brakuje

Hej przygodo, czas coś zjeść!

Trzy Kopce to takie trochę rozczarowanie – nawet tabliczki nie było, że to tu. W sumie taki to szczyt, że po prostu stoi się w lesie i decyduje, czy dalej w prawo na Halę Miziową i może na Pilsko, a może w lewo na Rysiankę. My na Rysiankę – i znowu mi płuca brakło na ostatnim podejściu – no koszmar jakiś…. :). Przyspieszenia dostałem, gdy poczułem pomidorową. Fajnego kota mają na Rysiance – taki nieprzyjazny z gęby, ale miły i puszysty w dotyku – wtedy nawet jego gęba robi się bardziej przyjazna. Pomidorowa trzyma poziom, bo ciepła. W koktajlu jagodowym jakby mniej jagód niż zwykle, ale też może być. Popas jest krótki, bo jadalnia nieczynna i trzeba działać na dworze. Widoki przepiękne, jak to na Rysiance przy dobrej widoczności. Widać nawet tatry, których szczyty w oddali przebijają się przez chmury. Coś wspaniałego – wyglądają jak góry lodowe.

Hala Rysianka

Zakończenie

Wracamy, trochę omyłkowo, żółtym szlakiem przez Halę Redykalną – wyszyło lepiej niż było planowane, bo widoki piękne. Czasem dobrze, jak się szlaki pomieszają. Jeszcze chwila i koniec wycieczki, przy parkingu w Złatnej – gdzie wszystko się zaczęło.

Hala Redykalna

Przydatne informacje

– parkingi w Zlatnej są monitorowane

– czas przejścia (u nas z postojami) – 6 godzin 45 minut. Myślę, że na spokojnie można założyć ten czas jako czas netto przy planowaniu wycieczki i dodać czas na postoje i widoki. (Teoretycznie nie spieszyliśmy się bardzo, ale nie był to spacerek).
 

– pomidorowa na Rysiance – 10 PLN

Mapka - pierwsza aktywność od 6 tygodni...

Bieg Morskiego Komandosa – to brzmi dumnie

BMK to hasło, które w mojej głowie przez ostatnie 3 lata urosło do rangi czegoś legendarnego. Giganta z legendy, z którym nieliczni mogą się mierzyć. Czasem spotykałem ludzi z tajemniczymi czarnymi naszywkami na plecakach. Czasem ktoś coś wspominał o jakichś kanałach, inny ekstremalnych przeszkodach, każdy mówił że to jest cholernie ciężkie. Bieg ma 11 lat tradycji, ja usłyszałem o nim pierwszy raz gdy namawiałem kolegę do udziału w biegu Formoza Challange – „to może byś Bieg Morskiego Komandosa zrobił – tam jest ogień, robiliśmy sprint (jedna z kategorii nie mundurowych – przyp. autora 😊 ) i nie ma lekko…”. To było te 3 lata temu, gdy tak naprawdę dopiero zaczynałem przygodę z biegami przeszkodowymi. Wtedy wszystko było wyzwaniem, nawet bieg osiedlowy na 5 km. Wyobraźnia zapłonęła, zrobię to, ale nie będę się rozdrabniał – będzie Hard! (o kategoriach jeszcze później).

Droga długa jest...

Pierwsze podejście miało być rok temu – długie przygotowania, forma życia i chyba przesadziłem, bo trzeba było przymusowo spauzować na dwa miesiące. Duma ucierpiała, złość na sytuację była ogromna. Później jednak trzeba było się wziąć znowu do roboty – 12 miesięcy to w końcu nie tak wiele. Trzeba robić swoje – i zacząłem to robić. Powoli, systematycznie. Miałem dobre miejsce i dobrych ludzi wokół siebie. Na wiosnę znowu wszystko się spier….o, rok 2020 zaskoczył wszystkich. Na szczęście mam w domu zamontowany drążek do podciągania – progres przez 3 miesiące lockdownu i zamkniętych siłowni był w tym temacie niesamowity

Znalezione w piasku

Ostatnia prosta i upadek

W czerwcu wydawało się, że będę nie do zatrzymania. Tym bardziej, że mogłem liczyć na profesjonalną pomoc Michała z Crossfit Południe, który umiejętnie programował coraz to ciekawsze treningi specjalnie dla mnie – uzupełniałem nimistandardową ramówkę (M: a idź tam i zrób se 500 burpees, T: ale tak serio? M: to ty chcesz biegać długie dystanse 😊. No i zrobiłem). Szło mi naprawdę dobrze, aż tu nagle kontuzja ręki… Najgorzej, że w okolicznościach kompletnie nie związanych z treningiem. Chociaż w sumie nie ma to znaczenia – kontuzja to kontuzja.

Bratatatarata i trochę dymu

Padłeś? Powstań!

Tutaj znowu olbrzymia pomoc Michała pozwoliła mi wybrnąć z sytuacji. Interwały na assault airbike, sprinty (czasem w nocy w lesie, bo kiedy indziej nie było czasu), miliony wskoków na boxa, setki wykroków, czy ćwiczeń górnej części ciała bez obciążania uszkodzonej części. W połowie sierpnia okazało się, że od września miejsce gdzie trenuję jest zamykane – z jakich powodów, możecie sobie dopowiedzieć… 2020 – pier…ol się! Uznałem, że chociaż tego startu nie mogę spieprzyć. Z pomocą przyszła fizjoterapia. Czułem się jak Van Damme w krwawym sporcie – igły (akupunktura) czy inne sposoby zadawania bólu zostały na mnie przetestowane. Pomogło na tyle, że 29.08.2020 staję na starcie na plaży w Kolibkach. Ręka wciąż przeszkadza, ale jestem w stanie utrzymać się na drążku i podciągnąć się kilka razy bez bólu, więc ryzykuję. Fizjoprogress Katowice – dziękuję!

Na luzie, przed desantem

Desantu nadszedł czas

Sceny jak z filmów wojennych o lądowaniu w Normandii lub o szkoleniu wojsk specjalnych. Karabiny wbite w piasek, umundurowani ludzie rozsiani po całej plaży, słońce nisko unosi się nad taflą wody. W powietrzu czuć zapach adrenaliny, a może to jeszcze coś innego, za chwilę zamieni się to w zapach dymu z petard i rac. Kontrola wyposażenia i balastu, wszystko musi być zgodne z regulaminem. Startujemy w falach po 50 osób, ja w drugiej. Każda fala przed startem układa się w wodach Zatoki Gdańskiej i uczestnicy mogą sobie porozmyślać co oni tu k…a robią. Żart, myślę że każdy wie co tu robi i przypadkowych ludzi tutaj nie ma. Takie też odniosłem wrażenie później na trasie.

Ruszyła maszyna, już nic nie zatrzyma

Wreszcie start – biegniemy, trochę huku z petard i nic się nie dzieje, plaża i zgraja umundurowanych ludzi sobie biegnie. W miarę równo, nikt nie zrywa tempa. Trzymam się blisko czołówki fali i obserwuję co się dzieje. Później jakieś niskie ścianki, rowy na plaży, jakiś drut kolczasty. W sumie nic się nie dzieje, kurde rozczarowanie jakieś… to jest ten słynny Bieg Morskiego Komandosa, gdzie się umiera od pierwszej sekundy? Od razu wyłączam takie myślenie – to pierwszy kilometr z 23 planowanych 😊. Nie ma co kozaczyć, tylko robić swoje i oddychać, bo oto okazuje się, że bieganie po plaży jednak podnosi puls (kto zna bieg Herosa na Pustyni Błędowskiej wie o co chodzi 😉). Ręka przetestowana na pierwszych przes zkodach (małpi gaj) – morale rośnie.

Liny nad ujściem Black River

Zwiedzamy okolicę

Najpierw plaża, później rzeka – początek brzegiem, powrót korytem. Organizatorzy zadbali, żeby nikt bezkarnie nie skrócił trasy, ustawiając na samym końcu punkt kontrolny. Brawo za to, bo na innych biegach niejednokrotnie byłem świadkiem jak ktoś przechodził przez taśmy w takim przypadku i skracał drogę. Takie zachowanie nie jest fair i świetnie, że jest eliminowane systemowo. Później znowu plaża i ….. góry! Tj. klify 😊 Góra i dół, góra i dół – nazbierało się ponad 1000 metrów w górę. Nieźle jak na bieg nad morzem!

Koszmar z piekła rodem

Pomyślałem: fajny ten bieg morskiego komandosa, taki nie za ciężki i nie za lekki. Przede mną jednak największa niewiadoma. Wpadamy na ogrodzony teren, doganiam kilku chłopaków, którzy nagle przestają biec i mówią – teraz luzik, złapać oddech, zaraz kanały… Stają, wyciągają nakolanniki, ubierają się. Ja nie mam. Mam wodę i latarkę, więc kilka łyków i latarka na głowę.

Kanały

Ta część biegu obrosła już legendą, każda relacja wspomina o kanałach, ale nikt nie pisze jak jest naprawdę. I chyba nikt nie będzie w stanie tego opisać, bo każdy będzie miał inne wrażenia. Pierwszy kanał – przestronny, można iść niedźwiedziem nawet i oszczędzać kolana. Szybko się kończy. Później kolejny. Czy to już koniec? Zabawa zaczyna się w połowie któregoś tunelu z kolei. Okazuje się, że trzeba przecisnąć się przez rurę, w której ledwo jestem w stanie wyprostować się na łokciach (właściwie nie jestem w stanie). Latarka już dawno jest zasłonięta jakimś syfem, a nikt przede mną nie ma światła chemicznego. Później, już po wszystkimna pytanie mojej siostry – „to w tych kanałach była woda?” (swoją drogą dobre pytanie… :P) odpowiedziałem zgodnie z prawdą – „Nie wiem co było w kanałach bo nic nie widziałem”. Może to i lepiej 😊 To, że ktoś jest przede mną wiem tylko dlatego, że czasem dostanę butem w karabin lub plecak, który pcham przed sobą. Ręka daje o sobie znać… po jakimś czasie widać światło – nadzieja w mroku. Zapomnij – to tylko studzienka kanalizacyjna, tędy się nie wychodzi. I tak dalej, do przodu. Nie można się rozmyślić, znowu nie widać nic. Pełzać trzeba, bo za mną już słychać następnych. Kolana zdychają od betonu i nie wiadomo czego jeszcze (bo nie widać). W końcu wyjście do jakiegoś bajora chwila oddech i … kolejny kanał??? Co to ma być – no dobra wchodzimy, a wtedy…. a sami sobie sprawdźcie za rok! Nie będę odkrywał wszystkich kart.

Druga pętla

Owszem była, a droga prowadziła w kierunku kanałów, zawsze można zrezygnować i odpocząć przy ognisku na rozstaju dróg na kanały – pozdrowienia dla ludzi z punktu kontrolnego 😊. Zrobiliście klimat na tych leżaczkach! Trochę mi brakowało takich ciętych komentarzy na innych punktach kontrolnych. Tak sobie wyobrażałem te zawody, że będzie więcej osób żartować w ten charakterystyczny „wojskowy” sposób.  

W czarnym d....

Do tej pory szło dobrze, później jednak pojawiły się wilcze doły, wydostanie z których zabrało mi tyle energii, że później coraz rzadziej myślałem o podbieganiu, a więcej o łapaniu oddechu. Ciekawe uczucie zapaść się w gęstym błocie prawie po uda. Chyba tak się właśnie umiera w ruchomych piaskach. Powoli i nieodwołalnie – mi z pomocą przyszła ostatnia niewyrwana darń trawy, a później dogoniła mnie grupka, z którą przeprawiliśmy się razem na drugą stronę. I znowu szacun dla zawodników BMK – nikt nie obchodził bokiem, nie naciągał taśm – kazali iść dołem, to szliśmy dołem.

Tor przeszkód

Na koniec wisienka na torcie, ostatni tor przeszkód na torze w kolibkach Adventure Park. Moim zdaniem świetnie dobranych, możliwych do pokonania na każdym zmęczeniu (choćby z pomocą) , głównie ściany, kręgi (do nawijania przewodów elektrycznych), kontenery, woda, siatki. Wszystko większe i wyższe niż na standardowych biegach (no, ściany podobne, ale tam nie ma się karabinu i plecaka plus mokrego umundurowania). Przeszkody bardziej psychologiczne niż trudne technicznie. Tutaj jednak już czuć atmosferę mety, więc nogi same niosą. Nawet ręka nie boli. Rodzina kibicuje. Zjazd z Black River (ekspresowa zjeżdżalnia!) do wody i moja dezorientacja, niczym u Travolty ze słynnego mema – gdzie dalej? A dalej już tylko meta, coin na pamiątkę i otrzymanie legitymacji zawodnika BMK! Cieszy jak diabli!

Odbiór legitymacji zawodnika BMK

Do powtórki

Na mecie okazało się, że przybiegłem 36 minut po limicie czasu, wynoszącego 4 godziny 30 minut.

Czas całkiem niezły, bo daje mi to pierwszą połowę stawki zawodników. Pozostaje jednak niedosyt. Do poprawy – bieganie z obciążeniem oraz ręka (oby następny start bez kontuzji). A sprzętowo – nakolanniki do kanałów, camelback, żeby głupio nie stawać i nie szarpać się z zaciętym zamkiem plecaka przy dostępie do wody, sposób wiązania sznurówek – tutaj też da się urwać chyba z 10 minut jak zsumuję czas wszystkich postojów w tym celu.

Jest więc motywacja i cel do realizacji. Tyle w relacji.

Zasłużony coin

Garść informacji

Bieg Morskiego Komandosa odbywa się już 11 lat.

Najciekawsze wg mnie kategorie to Hard Historyczny, gdzie zawodnicy startują w umundurowaniu polowym, metalowych hełmach, atrapą karabinu i obciążeniem – pokonują trasę około 23 kilometrów. Ciekawostką jest start o 4:45. Coś Wam to przypomina?

Hard – podobnie jak hard historyczny, tylko bez metalowych hełmów (nakrycie głowy jest jednak obowiązkowe – ze względów bezpieczeństwa).

Hard X – kategoria, na którą trzeba sobie zasłużyć. Mi się nie udało, więc w przyszłym roku znowu Hard. Będę jednak robił swoje 😊 wiecie co to oznacza.

Kolejne kategorie to już kategorie sportowe a nie bojowe (jak przeczytałem na stronie organizatora). Czyli strój sportowy dozwolony, krótszy dystans, obciążenie chyba tylko na Sprint Team. Nie będę się rozpisywał. Wszystko znajdziecie na www.biegkomandosa.pl

O BMK dla dzieci, czyli Biegu Małego Komandosa – napiszę w osobnym artykule. Temat na tyle ciekawy, że zasługuje na swój własny wpis. Przetestowane przez 4-letnią Polę.

Myślę, że podzielę się też trochę informacjami technicznymi na temat wyposażenia, które wybrałem i jak się sprawdziło. Nie wszystko jednak na raz – ten artykuł i tak jest długi.

Dziękuję, jeśli pozostaliście do końca – mam nadzieję, że udało mi się choć trochę przekazać Wam ducha tej przygody!

 

Organizatorom dziękuję za możliwość jej przeżycia.

Z redaktorką następnej relacji z BMK na blogu (nie tylko Hard się liczy)

Runmageddon Gliwice – okiem zza taśmy

Zaczęło się kilka lat temu, nie znam szczegółów, bo dla mnie ta historia zaczęła się nieco później – jakieś półtora roku temu. Przypadkowy trening z przypadkowymi ludźmi w przypadkowym miejscu zakończył się zaproszeniem do drużyny biegowej, która wtedy już liczyła kilkadziesiąt osób. Carbon Silesia Sport, który zrodził się w głowie trenera Sqwaru, jest grupą zgranych ludzi, którzy spędzają ze sobą nie tylko czas na zawodach, ale też czas wolny. Dzięki tobie Tomek powstało coś niesamowitego. Grupa liczy aktualnie ponad 150 osób.

Normal 0 21 false false false PL X-NONE X-NONE Koniec laurek – czas na konkrety

11.07.2020 – pierwszy “normalny” Runmageddon po przerwie. Ja nie startuję – plany na ten rok są inne. Melduję się jednak w Gliwicach o 6:50 rano, bo o 7:00 startuje pierwsza fala zawodników, a w niej (i późniejszych) znajduje się kilkudziesięciu ludzi w czarno-żółtych barwach. Każdy z nich ma inne cele, inne motywacje. W Elite jednak każdy będzie walczył na poważnie.

Przemysław kontra low rig -nowość Runmageddon'u na sezon 2020

Normal 0 21 false false false PL X-NONE X-NONE /* Style Definitions */ table.MsoNormalTable {mso-style-name:Standardowy; mso-tstyle-rowband-size:0; mso-tstyle-colband-size:0; mso-style-noshow:yes; mso-style-priority:99; mso-style-parent:""; mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt; mso-para-margin-top:0cm; mso-para-margin-right:0cm; mso-para-margin-bottom:8.0pt; mso-para-margin-left:0cm; line-height:107%; mso-pagination:widow-orphan; font-size:11.0pt; font-family:"Calibri",sans-serif; mso-ascii-font-family:Calibri; mso-ascii-theme-font:minor-latin; mso-hansi-font-family:Calibri; mso-hansi-theme-font:minor-latin; mso-bidi-font-family:"Times New Roman"; mso-bidi-theme-font:minor-bidi; mso-fareast-language:EN-US;} Rekruty są wredne

Krótkie (około 6 km), szybkie, relatywnie dużo przeszkód na trasie (mimo, że jest ich mniej niż na dłuższych dystansach, zazwyczaj są częściej rozstawione). Trzeba zasuwać od samego początku do końca. Jeden błąd i wypadasz z gry i ostatecznie lądujesz w kolejkach do przeszkód, które tworzą wolniej biegający i Ci, którym przeszkoda nie udała się za pierwszym razem. Jeden błąd i można się zrelaksować, pogadać ze znajomymi w kolejkach i wypocząć podczas wyścigu. Tak jak to właśnie zrobił nasz trener Sqwaru, któremu tego dnia wychodziło prawie wszystko.

"Tak wypoczęty to ja jeszcze na biegu nie byłem" - Sqwaru Gliwice 11.07.2020

Normal 0 21 false false false PL X-NONE X-NONE Każdy pisze swoją historię

Drużynowo Carbon Silesia Sport zajął w tym biegu drugie miejsce wśród mężczyzn. Były też indywidualne miejsca na podium. Karolina wywalczyła pierwsze miejsce w swojej kategorii wiekowej wśród kobiet. Na drugim biegunie znalazły się osoby, które do końca walczyły o utrzymanie opaski Elite. Zaimponował mi Michał, który bardzo długo biegł w czołówce, później jednak zdarł ręce i zamiast oddać opaskę i polecieć do mety na luzie, pokonywał kolejne przeszkody do skutku. Ostatecznie, nie udało się, ale taka walka to dla mnie esencja tego sportu. Będąc po drugiej strony taśmy, przeżywałem to chyba dużo bardziej, niż gdybym startował sam. Takich osobistych historii, sukcesów i porażek było tam wiele, a każdy start to scenariusz na film 😊

Iza idzie po swoje

Normal 0 21 false false false PL X-NONE X-NONE Runmageddon popraw się!

Wiadomo, że jest to bieg ekstremalny i wszyscy narażają się na własne ryzyko, ale Runmageddon, nauczcie się proszę w końcu, że jeśli przeszkoda jest rozstawiona na betonie, czy kostce brukowej, ułożenie pod nią materaca to minimum przyzwoitości. Upadek na trawę, czy ziemię aż tak nie boli, ale o beton głowę łatwo rozbić. Niestety upadki chodzą po ludziach, a ja niestety byłem takiego świadkiem. Koleżanka z drużyny pobiegła dalej. Myślę, jednak że granica między guzem a czymś poważniejszym była bardzo blisko. Nawet najlepszym coś może pójść nie tak.

Sonia - radość po uderzeniu w dzwonek i zaliczeniu przeszkody

Podsumowanie

Gliwice są niesamowite, atmosfera hali, światła reflektorów, i setki kibiców – tak było w zeszłym roku. W tym roku było jakby trochę smutniej –  nikt postronny nie został wpuszczony na halę sportową. Wiadomo dlaczego. Dla zawodników i tak było to prawdziwe święto. Wreszcie można było odpalić, na miarę swoich możliwości i sprawdzić w normalnych warunkach. Bo nie oszukujmy się, mimo niesprzyjających okoliczności, komu zależało robił swoje, a teraz wreszcie mógł rywalizować z innymi. I oby tak już zostało.

Kolejność zdjęć i ich miejsce w kolejnych paragrafach jest przypadkowa.

Przydatne linki

https://www.facebook.com/Carbon-Silesia-Sport-367821107015048/ – profil FB drużyny Carbon Silesia Sport

https://www.facebook.com/sqwaru/ – profil trenera